W czerwonym cieniu sąsiadów

Everton FC może w tym sezonie spaść z Premier League. Nie jest to z pewnością dla mnie wymarzona perspektywa. Postaram się wyjaśnić dlaczego.

Przed kolejką ligową zaplanowaną na weekend klub z Liverpoolu zajmuje 17. miejsce mając tylko punkt przewagi nad 18. Burnley, czyli drużyną już ze strefy spadkowej, z którą przegrał niezwykle ważny mecz w środku tygodnia. Oczywiści ktoś z ligi spaść musi i to z każdej, poza najniższą oczywiście. Zasada nie obowiązywała tylko w niektórych krajach w sezonie 2019/20 z powodu wstrzymania rozgrywek spowodowanego pandemią koronawirusa.

Jednak Everton nie jest zespołem, dla którego przewidywano taki scenariusz. To od lat ligowy średniak, w jednym sezonie grał trochę lepiej, w innym trochę gorzej, ale spadek z Premier League mu nie groził. Ostatni raz występował w drugiej lidze w sezonie 1953-54, czyli blisko 70 lat temu!

Everton nie jest pierwszym lepszym klubem, ale jednym z najstarszych na świecie. Jego stadion Goodison Park znajduje się tuż przy Parku Stanleya w Liverpoolu. Po jego drugiej stronie, oddalony mniej więcej o milę, położony jest Anfield Road, czyli obiekt Liverpool FC.

Rywalizacja obu klubów to jedna z najstarszych i najciekawszych tego typu historii w dziejach piłki nożnej, a wspomniany park w północno-zachodniej części miasta jest jednym z najważniejszych miejsc w jej rozwoju, gdzie zafascynowani nową dyscypliną młodzi ludzie zaczęli w XIX wieku kopać skórzaną piłką. Między innymi uczniowie ze szkoły przy kościele metodystów Saint Domingo, którzy w 1878 roku postanowili założyć klub piłkarski St. Domingo FC, po roku zmieniając jego nazwę na Everton FC (od dzielnicy, w której znajdował się wspomniany kościół).

Teraz pytanie jak w „Milionerach”, przyznam, że podchwytliwe – jak nazywał się pierwszy stadion Evertonu:

a) Goodison Park

b) Stanley Park

c) Anfield Road

d) …

Szkoda czasu na ewentualny telefon do przyjaciela. Ale może kiedyś takie pytanie się pojawi, więc wyjaśnię, by odpowiedź lepiej utrwaliła się potencjalnym uczestnikom programu. Prawidłowa - c). W wielkim skrócie - Everton dzierżawił boisko przy Anfield Road, ale gdy w 1892 roku opłata za to wzrosła ze 100 do 250 funtów, przeniósł się na drugą stronę Parku Stanleya, gdzie na zakupionych gruntach zaczął tworzyć swój nowy stadion, Goodison Park. A przy Anfield Road powstał Liverpool Association Football Club. Tak zaczęła się rywalizacja niebieskiej z czerwoną częścią miasta.

Jak to często bywa, jeden klub zaczyna dominować nad drugim. A nie jest łatwo być kibicem tego, który głównie ogląda plecy rywali zza między. Dałem już temu kiedyś wyraz, pisząc:

„Z wielkim podziwem patrzę na kibiców drugiej drużyny z Liverpoolu – Everton FC. Trzeba mieć sporo samozaparcia, by nie upaść na duchu doświadczając kolejnego sukcesu bardziej utytułowanych sąsiadów. Dlatego szczerze życzę niebieskiej połowie miasta, by też doczekała się własnego tytułu mistrzowskiego, na który czeka już od 1987 roku”.

Choć w Anglii to nic niezwykłego. Tam nikt nie powie, jak w Hiszpanii, że jest kibicem Realu czy Barcelony, a przy okazji jeszcze jakieś lokalnej drużyny. Tam można wspierać jeden ukochany klub, do którego sympatię dziedziczy się najczęściej w rodzinie od ojca czy matki. Bo kobiety też mocno interesują się piłką nie tylko w teorii, więc sporo ich bywa na meczach. Dlatego połowa Liverpoolu jest czerwona, połowa niebieska. I nikt nie zmienia barw tylko dlatego, że rywale mają więcej sukcesów. I dlatego za serce chwyta historia sprzed kilku lat 14-letniego wtedy Jacka McLindena, związana z meczem Evertonu z Newcastle United:

„Jack nie mógł obejrzeć na Goodison Park ulubionej drużyny w akcji. Jest ciężko chory, musi otrzymywać dawki tlenu, by móc w miarę normalnie funkcjonować. A marzyło mu się wyjście na murawę przed meczem razem z zawodnikami w roli klubowej maskotki. I… udało się.
Przy prezentacji drużyn kapitan Evertonu Phil Jagielka trzymał w rękach małego robota z wmontowaną kamerą i mikrofonem. Dzięki temu Jack, siedzący w domu przed ekranem komputera i śledzący przekazywaną na bieżąco relację, mógł się poczuć, jakby sam był w tym momencie na murawie. Uśmiech radości na jego twarzy nie pozostawiał wątpliwości, jaką piłkarze Evertonu sprawili mu frajdę.

Chyba nie przypadek, że działo się to w Liverpoolu, w którym żyje się dla piłki, a dzięki piłce też chce się żyć”.

Premier League bez derbów tego miasta, jednego z moich ulubionych, byłaby o wiele uboższa. Ale mocno wierzę, że nie będzie, bo równie mocno życzę Evertonowi utrzymania w niej.

PS: I w sobotę Everton wygrał w Premier League na Goodison Park z Manchesterem United 1:0! Tak trzymać...

▬ ▬ ● ▬