2019-10-14
W dziwnym żyjemy kraju
Reprezentacja Polski awansowała do finałów przyszłorocznych mistrzostw Europy. Trudno to było jednak po decydującym o awansie meczu zauważyć.
Potrzebowała do niego zwycięstwa nad Macedonią Północną w niedzielny wieczór w Warszawie. Gdy speaker wyczytywał skład Polaków trybuny żywiołowo reagowały po każdym nazwisku. Prawdziwe szaleństwo zaczęło się jak zwykle po wyczytaniu Roberta Lewandowskiego.
Kiedy doszedł do trenera, przez trybuny przemknęły nieśmiałe brawa, które nie miały się prawa przebić przez pomruki i gwizdy. Średniej klasy europejskiej drużyna szykuje się do decydującego o awansie, już na dwie kolejki przed końcem eliminacji, meczu, a kibice na dzień dobry wygwizdują selekcjonera? W dziwnym żyjemy kraju.
Atmosfera na warszawskim stadionie była na miarę powitalnej reakcji na Jerzego Brzęczka. Choć ważny mecz, oficjalnie tylko 52 894 widzów, czyli sporo brakowało do kompletu. Na poprzednim z Austrią, przed miesiącem, było 56,788, a jeszcze wcześniejszym z Izraelem w czerwcu 57, 229. W dziwnym żyjemy kraju.
A doping, o ile można to nazwać dopingiem, taki z rodzaju nijakich. Ktoś tam coś krzyknął, ale zawsze wyraźniej dało się słyszeć pomruk po nieudanym zagraniu. Bo gra za dobrze nie wyglądała, choć Polacy mieli inicjatywę. Niewiele z niej jednak w praktyce wynikało. Gdy schodziłem na przerwę, jeden z redaktorów zapytał mnie nawet, czy nie sądzę, że „piłkarze grają przeciwko swojemu trenerowi”? Odpowiedziałem, że „nie sądzę, by było to możliwe” i od razu się zacząłem zastanawiać, jak takie pytanie w ogóle mogło przyjść komuś do głowy w takim momencie, takiego meczu? A skoro mogło, w jak dziwnym żyjemy kraju.
Po meczu ktoś zapytał nas konferencji prasowej trenera Brzęczka o jego reakcję w przerwie na boiskowe wydarzenia. Ten odpowiedział, że właściwie wielkiej reakcji nie było, skoro „graliśmy bardzo dobrze”. No to chyba byłem na innym stadionie. Naprawdę w dziwnym żyjemy kraju.
Choć polska drużyna miała wyraźną przewagę, bramki nie potrafiła zdobyć. Aż na kwadrans przed końcem udało się to wreszcie wprowadzonemu chwilę wcześniej na boisko Przemysławowi Frankowskiemu. Kilka minut później drugą strzelił drugi rezerwowy, który po przerwie wszedł na boisko, czyli Arkadiusz Milik i mecz zakończył się dwubramkowym zwycięstwem. I wtedy dopiero zaczął się na trybunach prawdziwy doping, choć już nie był nikomu specjalnie potrzebny. Oj, dziwny to kraj.
Jeszcze zanim mecz z Macedonią Północną się zaczął, było wiadomo, że zwycięstwo w nim daje awans na dwie kolejki przed końcem eliminacji bez względu na pozostałe rezultaty w grupie. Gdy sędzia odgwizdał jego zakończenie, polscy piłkarze nie okazywali właściwie żadnych oznak radości!!! Ich mowa ciała mówiła raczej - „jak dobrze, że wreszcie koniec tych męczarni”. Reakcja trybun – w tym samym stylu, żadnej euforii po awansie. W dziwnym żyjemy kraju.
Potem na murawie pojawiła się okolicznościowa dekoracja związana z awansem, był nawet szampan i coś na kształt świętowania, w którym brakowało prawdziwej radości z sukcesu, której teoretycznie brakować nie ma prawa. Piłkarze zrobili rundkę wokół boiska dziękując kibicom, choć do końca nie wiem za co. Za doping w końcówce, kiedy już go nie potrzebowali? Naprawdę w dziwnym żyjemy kraju, który nie potrafi się nawet cieszyć z awansu swojej reprezentacji najwyżej średniej klasy europejskiej.
▬ ▬ ● ▬