W schłodzonym nastroju

Fot. Trafnie.eu

Zabierając się do czytania komentarzy po meczu z Wyspami Owczymi, zastanawiałem się jak bardzo moi rodacy zachłysnęli się odniesionym zwycięstwem.

Jeśli można to krótko podsumować – generalnie nie stracili kontaktu z rzeczywistością. Najlepszym dowodem był tekst, nawet mocno wyeksponowany na jednej ze stron, analizujący na kogo moglibyśmy teraz trafić w barażach (gdyby właśnie skończyły się eliminacje) związanych ze ścieżką Ligi Narodów, by zapewnić sobie awans do przyszłorocznych finałów mistrzostw Europy w Niemczech. Czyli jednak ktoś bierze pod uwagę, że wcale nie musi być tak łatwo ograć Mołdawię i Czechy w Warszawie w dwóch ostatnich meczach pozostających do końca tych eliminacji, co gwarantuje bezpośredni awans.

Pomyślałem, że to dobry moment, by samemu się wyspowiadać, bowiem należę do tej wymierających we współczesnych mediach grupy, której przedstawiciele pamiętają co wcześniej napisali i czują się za to odpowiedzialni. Nie wiem, czy czytelnicy moich tekstów mają równie dobrą pamięć, ale muszę być wobec nich uczciwy i wspomnieć, jak oceniałem reprezentację Polski po meczu w Tiranie z Albanią:

„Straciła już szanse na awans do finałów mistrzostw Europy, który gwarantuje zajęcie jednego z dwóch pierwszych miejsc w grupie. Jeśli ktoś jeszcze w taki wierzy licząc punkty pozostające do zdobycia, analizując kto w pozostałych meczach musi z kim wygrać (przegrać), gratuluję optymizmu. A może raczej utraty kontaktu z rzeczywistością? Bo musiałby się zdarzyć naprawdę cud, niech każdy sobie przeanalizuje, jeśli ma ochotę, co konkretnie, by wyprzedzić na jednym z dwóch pierwszych miejsc Albanię albo Czechy”.

Nie miałem już ochoty wierzyć w teoretyczne szanse na awans, bowiem przed laty wiele takich sytuacji przeżyłem, w których musiało zaistnieć kilka czynników, by go wywalczyć. Dlatego nie chciałem kolejny raz zaklinać rzeczywistości. Okazało się, że to akurat ten jeden raz, gdy rzeczywistość przerosła najbardziej optymistyczne oczekiwania i „zdarzył się cud, na który nie zasłużyliśmy – jak to podsumował z typową dla siebie przekorą Wojciech Szczęsny. Ze słodką rozkoszą muszę więc przyznać się do błędu. Obym zawsze się tak mylił w ocenie polskich drużyn, bowiem nic się w tym względzie nie zmieni. Nadal mam zamiar szacować ich szanse na miarę możliwości, a nie wiary w bliżej nieokreśloną potęgę rodzimego futbolu.

Na pewno nie pozostaję w tym osamotniony, skoro były reprezentacyjny napastnik Jacek Ziober zauważył (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Nowy selekcjoner wygrał w debiucie, ale ma szczęście, że graliśmy z Wyspami Owczymi. Nie chce wiedzieć, co by było, gdyby nas dorwała Macedonia! Ale tak serio mówiąc, gdybyśmy się zmierzyli z mocniejszym rywalem, byłyby grube kłopoty i znów moglibyśmy śpiewać: »Polacy, nic się nie stało«”.

Ziober przejechał się nawet po wychwalanym pod niebiosa nowym kapitanie Piotrze Zielińskim:

„Cały czas będę powtarzał: graliśmy z Wyspami Owczymi. Ja chcę zobaczyć, jak będziemy prezentować się w meczach z Portugalią, Hiszpanią czy Francją. Możemy szukać pozytywów, chwalić zawodnika, ale jednak zważmy przeciwnika, z którym graliśmy. Piotrek jak dla mnie zbyt często cofał się po piłkę pod naszą linię obrony. Ale okej, to może być oznaka pewnego niepoukładania jeszcze gry naszej drużyny przez trenera Probierza. W tak krótkim czasie trudno coś zbudować konkretnego”.

I w takim schłodzonym mocno po zwycięstwie nad Wyspami Owczymi nastroju czekam na niedzielny mecz z Mołdawią, wierząc w zwycięstwo i jeszcze lepszą grę Zielińskiego.

▬ ▬ ● ▬