Warto się ich bać?

Fot. Trafnie.eu

Oczekiwanie na sobotni mecz z Gruzją w Warszawie odbywa się ze sporym respektem dla rywala. Oto uboczne skutki średnio udanej marcowej wizyty w Dublinie.

Respekt warto mieć zawsze, pokory nigdy dosyć, więc teoretycznie nie powinno to nikogo dziwić. Od kilku dni odnoszę jednak wrażenie, że sobotni rywal jest postrzegany przez polskich zawodników i trenerów ze znacznie większą ostrożnością, niż wynikałoby to z pierwszego meczu obu drużyn w Tbilisi w listopadzie ubiegłego roku. Zuchy Nawałki zlały wtedy Gruzinów 4:0, co było najwyższą porażką gospodarzy w historii ich meczów eliminacyjnych u siebie.

Nie ukrywam, że ostrożne nastawienie do sobotniego spotkania bardzo mnie cieszy. Podejrzewam, że jesteśmy świadkami efektu ubocznego marcowej wizyty reprezentacji w Dublinie. Przed wylotem do Irlandii niektórym już tak zagrzały się głowy, że zaczęli dopisywać trzy punkty jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Otrzeźwienie przydaje się więc w bardziej realistycznym spojrzeniu na kolejnego rywala.

Dało się to wyczuć na ostatniej konferencji prasowej przed meczem. Nawałka stwierdził, że niczego się nie obawia i wszystko będzie jak trzeba. Krychowiak był jak zwykle wyluzowany. Szukała jak zwykle trochę spięty, ale on tak już ma, nie wymagajmy za wiele. Jednak nawet on zdobył się na dowcip, gdy pytany o wysoką temperaturę stwierdził:

„Trochę tu zimno”...

Tu, czyli w Warszawie, do której przyleciał po występach w prawdziwie upalnym w Arabii Saudyjskiej.

Ale dało się też wyczuć w kilku wypowiedziach, że nikt nie traktuje Gruzji jak Gibraltaru, choć po meczu w Tbilisi wcale nie było daleko do takich ocen. Bo to już inna drużyna i gra inaczej. Ma nowego trenera i była na ponad tygodniowym zgrupowaniu w Austrii. Choć brakuje w niej prawdziwych gwiazd o europejskim znaczeniu, jest silna jako drużyna właśnie. To podkreślał i Nawałka, i Krychowiak. A przecież wszyscy pamiętają, że pierwsza połowa w Tbilisi też nie była łatwa, zakończyła się bezbramkowym remisem.

O tym, że Gruzini czują się pewniej, najlepiej świadczy porównanie ich dwóch... konferencji prasowych. Ta przed meczem w listopadzie była wyjątkowo duszna. Poprzedni trener Temur Kecbaia wdawał się w pyskówki z dziennikarzami, wydawało się, że za chwilę nastąpi jakiś niekontrolowany wybuch. Zastanawiałem się czy następnego dnia ktoś w ekipie gospodarzy będzie w stanie skoncentrować się na meczu...

W Warszawie Gruzini wyglądali na totalnie wyluzowanych. Awans z grupy raczej im nie grozi, więc nie czują żadnego ciśnienia. Na ich konferencji nie było żadnego gruzińskiego dziennikarza, więc nie było też szans, by trener z kimś zaczął się kłócić, nawet jakby znalazł ku temu podstawy. W piątek pojawił się na Stadionie Narodowym tylko jeden gruziński fotoreporter. Drugi, choć to nie jest pewne, może dotrzeć w dniu meczu, tak jak i jedyny anonsowany wstępnie dziennikarz.

Trener reprezentacji Gruzji Kachaber Cchadadze zapytany, czy warto się bać jego drużyny, odpowiedział:

„Zobaczycie jutro”.

Zobaczymy...

▬ ▬ ● ▬