Wesela z pogrzebami w tle

Fot. Trafnie.eu

Znamy już wszystkich finalistów przyszłorocznego Euro 2020. W czterech czwartkowych meczach barażowych nie zabrakło polskich akcentów.

Najważniejszym było oczywiści wyłonienie ostatniego rywala w grupie. Właściwie to pierwszego, bo jeśli mistrzostwa się jednak odbędą z rocznym opóźnieniem, Polska w inauguracyjnym meczu spotka się ze Słowacja.

Sąsiedzi z południa wywalczyli awans, choć nie bez trudu. Grali w Belfaście z Irlandią Północną. Gospodarze właściwie podarowali im bramkę po niecelnym podaniu na własnej połowie, ale potem rzucili się do walki i zdołali wyrównać. W dogrywce stracili jednak drugiego gola i w spotkaniach na Euro 2020, planowanych także w sąsiedniej Republice Irlandii, nie wystąpią.

Zanim doszło do meczu w polskich mediach pojawił się temat – kto byłby lepszym rywalem? To jest ciekawe pytanie bez dobrej odpowiedzi, bo taką najpewniej poznamy po mistrzostwach. No bo słabszą wydawała się reprezentacja Irlandii Północnej. Tylko co oznacza „słabsza”? Że gra wręcz prymitywnie – kopnij, biegnij i walcz? No gra, ale może właśnie dlatego paradoksalnie wcale nie byłaby łatwiejsza do pokonania.

Słowacy łatwi też nie będą. Mają w składzie obrońcę Lecha Poznań Lubomíra Šatkę, mają napastnika Zagłębia Lubin Samuel Mráza czy byłego pomocnika Legii Ondreja Dudę. Podtekstów więc będzie sporo. Na razie sąsiedzi ekscytują się awansem. Ukazujący się w Bratysławie dziennik „Šport” podsumował go wielkim tytułem

„Jesteśmy Europejczykami!!!”

Polskie akcenty pojawiły się też w barażu Gruzji z Macedonią Północną. W pierwszej drużynie w wyjściowym składzie dwóch zawodników z Ekstraklasy, pomocnik Legii Warszawa Walerian Gwilia i napastnik Lecha Nika Kaczarawa. Niestety ich reprezentacja przegrała w Tbilisi 0:1. Zawsze miło sobie uświadomić, że dzięki temu w finałach zagra trzecia drużyna polskiej grupy eliminacyjnej! Tylko czy poziom tych rozgrywek nie ucierpi, jeśli w finałach zagra dopiero trzecia drużyna z niezbyt silnej przecież grupy? To już zmartwienie UEFA.

Reakcje po każdym z czterech czwartkowych barażowych meczów przypominają opisywanie wesel z pogrzebami w tle. Porażki bolą tym bardziej, że choć w okresie pandemii koronawirusa odbywa się tylko jedno spotkanie barażowe z losowo wybranym gospodarzem, to aż trzy awanse wywalczyli goście.

Dla mnie najbardziej niespodziewany był ten Szkotów. Dopiero po remisowym meczu z Serbią w Belgradzie i serii rzutów karnych, ale jednak awans przyjęty z obłędną radością. Szkoci wystąpią na wielkim turnieju po raz pierwszy od 1998 roku, gdy zagrali w finałach mistrzostw świata we Francji. W aż dziesięciu kolejnych oglądali w akcji innych. Dlatego dziennik „The Herald” napisał o „23 latach bólu”, a „The Scottish Sun” przeliczył to na dni – 8843!

Twórca sukcesu, menedżer Steve Clarke, uderzył w patriotyczne tony:

„Cały naród może być dumny, ale nikt nie może być bardziej dumny od piłkarzy na boisku, ponieważ byli wspaniali”.

Jedyną drużyną, która wywalczyła awans na własnym stadionie są Węgrzy (starzy znajomi z polskiej ligi: Gergő Lovrencsics czy Nemanja Nikolić). Ograli w Budapeszcie Islandię 2:1. Suchy wynik nie oddaje dramaturgi wydarzeń. Gospodarze już po niecałym kwadransie przegrywali 0:1. Dwie bramki dające awans zdobyli w 88. i drugiej minucie doliczonego czasu gry!

Kapitan drużyny Ádám Szalai nie bardzo mógł uwierzyć po skończonym meczu, że jego końcówka miała taki przebieg, więc stwierdził:

„Nie jestem pewny, co powiedzieć”.

Ale dodał:

„To był naprawdę dziwny mecz”.

Może i dziwny, najważniejsze dla niego, że wygrany.

▬ ▬ ● ▬