2014-11-12
Wiadomo, to jest Kaukaz!
Reprezentacja Polski wybiera się do Tbilisi na mecz eliminacyjny z Gruzją. Ja też. Mam w pamięci swój pierwszy pobyt w tym kraju. A przy okazji pewne obawy.
Byłem tam... Aż musiałem dokładnie policzyć. Niewiarygodne, że minęło już siedemnaście lat! W październiku 1997 roku samolot z reprezentacją Polski, opromienioną zwycięstwem 3:0, poleciał prosto z Kiszyniowa do Tbilisi. To był koniec eliminacji do mistrzostw świata. Eliminacji przegranych, ale od kilku tygodni drużyna miała nowego trenera. Janusz Wójcik, z typową dla siebie skromnością, zabrał się do naprawiania tego, co inni spaprali. Bo jeśli nie on, to kto? – pytali niektórzy redaktorzy wręcz zakochani w selekcjonerze.
Dla Wójcika to miał być czwarty mecz w nowej roli. Pierwsze trzy zakończyły się rezultatami... kroczącymi: 1:0 (Węgry), 2:0 (Litwa) i 3:0 (Mołdawia). Kolejny rezultat przychodził do głowy sam. I prawie się sprawdził - zamiast 4:0 tylko 3:0, ale niestety w drugą stronę. To był początek końca trenera-cudotwórcy. Dobrze, że jednym ze współpracowników Adama Nawałki jest teraz Tomasz Iwan. Wystąpił w Tbilisi w tamtym nieszczęsnym meczu. Na pewno opowie obecnym reprezentantom, że to nie jest łatwy teren do gry w piłkę. Trener Gruzinów Temur Kecbaja był wtedy jednym z katów Polaków. Zdobył ostatnią bramkę, więc w przedmeczowej pogadance na pewno też wróci do wspomnień sprzed lat.
Jakby w 1997 roku mało było nieszczęść reprezentacja młodzieżowa, bo wtedy zawsze grała przed seniorami, dostała jeszcze większe baty od Gruzinów. Przegrała aż 1:5. Pełny dramat. Piłkarskich wrażeń z pobytu w Gruzji więc miłych nie miałem, może dlatego najbardziej utkwiło mi w pamięci jedno zdanie. Wypowiedział je kierowca, który wiózł dziennikarzy z lotniska do pensjonatu w Tbilisi. Przestrzegał, żeby lepiej nie zaczepiać miejscowych dziewczyn. Jako koronny argument posłużyło zdanie:
„Wiadomo, to jest Kaukaz”!
Zadanie było o tyle ułatwione, że z pensjonatu za bardzo nie chcieli nas samych wypuszczać, co czynili w dobrej wierze. Gruzja nie była wtedy wymarzonym krajem do zwiedzania. Kilka lat wcześniej doświadczyła niemal wojny domowej. Przez te siedemnaście lat wiele się zmieniło. Jak czytałem, zdecydowanie na korzyść. Mam nadzieję nadrobić zaległości po pierwszej wizycie.
Mój znajomy, gruziński dziennikarz Alexander Jibładze, już zapowiedział, że będę jego gościem. W innych krajach taka deklaracja brzmi niewinnie. W Gruzji całkiem poważnie. Trochę się boję. Na wszelki wypadek wszedłem na wagę i okazało się, że nie jest dobrze. A będzie jeszcze gorzej po powrocie z Tbilisi.
Tradycyjna polska gościnność stanowi najwyżej namiastkę tego, czego doświadcza się na Kaukazie. To przecież tam istnieje termin „zrobić stół”. Bycie gospodarzem to narodowe hobby Gruzinów. Gość jest darem Boga. Supra, czyli biesiada ozdobiona poetyckimi toastami, stanowi szczyt gościnności. Podczas niej rej wodzi tamada, czyli mistrz ceremonii, specjalista od kilkudziesięciominutowych toastów! I to wspaniałe jedzenie: czinkali, chaczapuri, mcwadi... I jeszcze lepsze wino, moje ulubione - Kindżmarauli.
Oj, będzie się działo. Na boisku i pewnie więcej poza nim. Jednego się nauczyłem podczas pierwszej podróży do Gruzji. Gość jest tam świętością, ale na pewno nie na piłkarskiej murawie. Mam nadzieję, że polscy piłkarze też to wiedzą.
▬ ▬ ● ▬