Więcej takich spotkań!

Fot. Trafnie.eu

Walia zagra z Portugalią w półfinale EURO 2016. To jedna z największych niespodzianek w historii futbolu – ocenił znany trener Awram Grant.

Mogę powiedzieć z satysfakcją, że byłem tego świadkiem. Walijczycy w pewnym sensie nagrodzili moje zacięcie, by pokonać całą Francję i zobaczyć ich na żywo w akcji. Po meczu Polaków z Portugalią musiały mi wystarczyć dwie godziny snu. Bladym świtem ruszyłem z Marsylii na północ, by zrealizować dalszą część planu obejrzenia wszystkich spotkań ćwierćfinałowych. Pozycja numer dwa na liście – pojedynek Belgów z Walijczykami.

Mecze na EURO w tej fazie turnieju zaczynają się o 21.00. Zastanawiam się od dawna dlaczego tak późno? Wiem, że piłką od lat rządzi telewizja. Teoretycznie więc godziny ich rozpoczęcia są ustawiane pod transmisje telewizyjne. Ale to przecież w interesie telewizji powinno leżeć, by sprzedać ten produkt jak najlepiej. A jeśli mecz po dogrywce i karnych kończy się około północy, kto będzie czekał jeszcze z godzinę, by obejrzeć w pomeczowym studiu wywiady z piłkarzami, albo relacje z konferencji prasowych? Bo to nie jest najlepszy czas na sprzedanie deseru do dania głównego jaki telewizja otrzymuje wraz z zakupem praw do transmisji. Moim zdaniem mecze powinny się zaczynać około 19.00. Nie sądzę jednak, by ten głos miał jakiekolwiek znaczenie, mimo przedstawionej argumentacji.

Ale warto było zarwać noc i przebyć w ciągu kilku godzin tysiąc kilometrów. Pociąg TGV nie tylko pokonał trasę z Marsylii z zawrotną szybkością, ale dojechał do Paryża punktualnie. Nie było więc nerwówki, by przejechać na drugi koniec miasta i zdążyć na autobus. Dla mnie naprawdę ważne, bo jedno spóźnienie i plan starannie podopinany na cztery kolejne dni, ległby w gruzach. Szkoda tylko, że francuska stolica po raz kolejny przywitała mnie zimnem i zachmurzonym niebem. Aż nie chciało się wracać ze słonecznej Marsylii.

Dalsza podróż autobusem na północ do Lille nie wróżyła niczego dobrego w pogodzie. Na zmianę padało i lało za oknem. Do tego mało zachęcająca temperatura w pierwszym dniu lipca, czyli teoretycznie środku lata – poniżej dwudziestu stopni.

Jak na nieszczęście na dwie i pół godziny przed meczem znów zaczęło strasznie lać. Jednak kibicom nawet fatalna pogoda nie przeszkadzała. Szczególnie ci z Belgii, wyjątkowo wyluzowani, wszędzie świetnie się bawili, a ich beztroski nastrój natychmiast udzielał się otoczeniu.

Lille położone jest zaledwie kilka kilometrów od belgijskiej granicy. Dlatego nastąpił prawdziwy desant na miasto. Trybuny stadionu wypełniły czerwone koszulki belgijskich kibiców z jedną większą, też czerwoną, walijską wyspą. Gdy doszło do śpiewania hymnów, obie grupy dały popis chóralnych umiejętności, co zapowiadało emocje na boisku i wokół niego. I takie były, wręcz niewiarygodne.

To najlepszy mecz jaki dotąd obejrzałem na EURO. Daj Boże więcej takich, a nikt by nie narzekał na poziom mistrzostw. Dramaturgia, emocje, techniczne popisy i zacięta walka. Nie brakowało niczego. Walijczycy wygrali 3:1 i w pełni na to zasłużyli. Znany trener Awram Grant, pracujący na EURO jako komentator, z którym udało mi się porozmawiać, tak ocenił mecz:

„To jedna z największych niespodzianek w historii futbolu. Belgia ma mnóstwo utalentowanych zawodników. Ale trzeba docenić Walię, która bardzo dobrze wróciła do gry po stracie bramki, choć rywale zupełnie zdominowali mecz w tym okresie. Potem Belgia nie pokazała tego, co powinna czołowa drużyna. Brakowało jej agresywności, wiele podań było nieprzemyślanych i nie pomagało w wygraniu meczu. Wynik stanowi wypadkową wyjątkowo dobrej i inteligentnej gry Walijczyków i niestety niezbyt inteligentnej Belgów”.

Mam nadzieję, że teraz Walijczycy zleją Portugalię w półfinale. Na pewno bardziej zasłużyli, by się w nim znaleźć niż Cristiano R. i spółka. A ja kończę i ruszam w dalszą trasę. Nie mogę się spóźnić, bo pociąg TGV na mnie nie poczeka...

▬ ▬ ● ▬