Wojenka (na szczęście) tylko na słowa

Fot. Valeriy Taemnickiy

Na Ukrainie afera. Jeden z ekspertów nazwał tępakiem kata reprezentacji Polski. Jest już reakcja, a z pewnością doczekamy się jeszcze dalszej wymiany ciosów.

Pierwszy raz byłem na Ukrainie w lipcu 2000 roku, by napisać tekst przed zbliżającym się meczem eliminacyjnym z Polską. Dwa miesiące później drużyna Jerzego Engela rozbiła ekipę sławnego Walerego Łobanowskiego 3:1. To był początek drogi do finałów mistrzostw świata po szesnastoletniej przerwie. A dla mnie początek poznawania sąsiada podczas tamtej i kilku kolejnych wizyt. 

Z tej pierwszej najlepiej zapamiętałem recepcjonistę na stadionie Dynama w Kijowie. Nic nie fantazjuję, co każdy zrozumie, gdy opiszę jak wyglądał. Był ubrany w mundur, na głowie miał beret (jak komandos), a na piersiach kamizelkę kuloodporną! Musiał pracować w jakieś agencji ochrony (nie tylko z nazwy) wynajmowanej wtedy przez klub.

Już w 2000 roku zrozumiałem jak bardzo Ukraina różni się od Polski. Dlatego późniejsze informacje, czy to dotyczące Pomarańczowej Rewolucji, czy niedawnych wydarzeń na Majdanie Nezałeżnosti, nie dziwiły mnie, jak innych.

Gdy w ostatnich miesiącach oglądałem obrazki z Kijowa zauważałem w tle wejście na stadion Dynama. Obiekt znajduje się bowiem bardzo blisko skrzyżowania dwóch ulic, Chreszczatyku i Hruszewskiego, na których odbywają się manifestacje i protesty.

Piłkarski świat zupełnie nie przystaje na Ukrainie do politycznego. Zawodnicy żyją prawie jak w raju, przynajmniej na razie. Choć właśnie rozpoczęła się prawdziwa wojna, na szczęście tylko na słowa. Oto jej główny bohater.

Wiktor Leonenko urodził się w Rosji i tam zaczynał grać w piłkę. Później zmienił obywatelstwo na ukraińskie i przez kilka sezonów występował w Dynamie Kijów. Został nawet trzy razy wybrany najlepszym piłkarzem Ukrainy. Teraz jest ekspertem telewizyjnym. Jeszcze jako zawodnik zawsze najbardziej cenił… własne umiejętności. Krąży na jego temat fajny dowcip. Ktoś rozwiązuje w szatni krzyżówkę i pyta:

„Najlepszy zawodnik w historii futbolu na cztery litery”.

Leonenko odpowiada bez zastanowienia: „Leon”...

Właśnie wziął na warsztat Andrija Jarmołenkę, kata polskiej reprezentacji, który skarcił ją i w Warszawie, i w Charkowie:

„Nie na darmo mówiłem, że on jest głupi. Nawet nie to, on jest tępy”.

I na Ukrainie zrobiła się niezła afera. O co poszło? Między innymi o żółtą kartkę jaką Jarmołenko otrzymał w 91 minucie meczu Ligi Europejskiej z Thun, wygranym przez jego Dynamo Kijów 2:0. Oczywiście obejrzał też kartki w innych spotkaniach, dlatego nie zagra w najbliższym z Valencią, w przyszłym tygodniu.

Jarmołenko ma sporo podobnych grzechów na sumieniu. Na przykład w październiku w meczu ukraińskiej ekstraklasy z Illicziweciem Mariupol zachował się wręcz idiotycznie, gdy w zupełnie niegroźnej sytuacji przy linii bocznej na środku boiska przespacerował się po rywalu, który próbował wślizgiem wybić piłkę. Oczywiście wyleciał z boiska. Dlatego Leonenko domaga się, by go odpowiednio karać, to przestanie łapać głupie żółte i czerwone kartki.

Władze Dynama stwierdziły, że nie mogą nie reagować. Dlatego na stronie klubowej Jarmołenko zagrzmiał, że nie pozwoli się nikomu obrażać. I dodał, że prawdziwy ekspert powinien mieć doświadczenie trenerskie, a „nie siedzieć na ławce milicyjnej drużyny i popijać piwo”. Doświadczenia Leonenki są w tym względzie praktycznie zerowe. Jako trener prowadził tylko amatorską drużynę milicyjną.

Ukraińskie media z upodobaniem cytują oczywiście obu panów i pewnie długo jeszcze cytować będą. Ciekawe jak ta wojenka się skończy? Nie wierzę, że skończy się na kąśliwym oświadczeniu Jarmołenki.

Ale jeszcze bardziej ciekawi mnie jak wyglądać będzie runda wiosenna w lidze ukraińskiej. Trudno sobie wyobrazić, by Dynamo rozgrywało mecze w Kijowie na stadionie położonym kilkaset metrów od barykad wzniesionych przez protestujących...

▬ ▬ ● ▬