Wrócili?

Po niedzielnym El Clasico przez cały następny dzień naczytałem się artykułów na temat meczu. Muszę przyznać, że niektórych zabierających głos trochę poniosło.

Przypomnę, że Real przegrał w Madrycie z Barceloną aż 0:4. Wynik zaskakujący, wręcz szokujący, bo z pewnością nie takiego się spodziewano. Ostatecznie Barcelona jest w wielkim kryzysie organizacyjno – finansowym. Od strony sportowej też nie wyglądała na początku trwającego sezonu za mocno. Dość łatwo odpadła z Ligi Mistrzów, trudno uwierzyć, by miała szansę walczyć jeszcze o mistrzostwo Hiszpanii. A tu taki wynik w takim meczu!

Gerard Piqué krótko po jego zakończeniu napisał na Twitterze po angielsku – „We are back”, czyli - „Wróciliśmy”. Co należy przez to rozumieć? Czy Barcelona znów jest Barceloną sprzed kilku lat, której muszą się obawiać wszyscy rywale? Czy nie za wcześnie na odtrąbienie końca kryzysu, bo tak ten wpis odebrałem? W przypadku Piqué trzeba koniecznie wziąć pod uwagę wręcz realofobię, z której jest znany od lat.

Po zimowym transferze do Barcelony Pierre-Emerick Aubameyang chyba jeszcze nie nauczył się tak zionąć nienawiścią do madryckiego klubu, ale zaprezentował optymizm na podobnym poziomie. Stwierdził, że niedzielne zwycięstwo to „początek nowej ery”. Mam nadzieję, że nie początek jego nowej ery polegającej na podobnym olewaniu obowiązków, po zdobyciu dwóch bramek na Santiago Bernabeu, jak to bywało w Londynie w barwach Arsenalu.

Gdy Barcelona odpadała z Ligi Mistrzów, nazwałem ją „drużyną średniej klasy europejskiej” i zdania nie zmieniam. Choć od pewnego czasu zaskakuje mnie wynikami, bo nie spodziewałem się po niej w tym sezonie zbyt wiele. I niedzielne zwycięstwo nie miało na tę opinię decydującego wpływu. Zaskoczyła mnie już w lutym w meczu rewanżowym Ligi Europy z Napoli, gdy po remisie 1:1 na Camp Nou wygrała z silnym przecież rywalem w Neapolu 4:2. Potem był awans do kolejnej rundy po wyeliminowaniu Galatasaray Stambuł. I trzeba jeszcze wspomnieć o ostatnich meczach ligowych, poprzedzających 4:0 w Madrycie: 4:1 z Valencią, 4:0 z Athletic Bilbao, 2:1 z Elche, 4:0 z Osasuną, więc cztery zdobywane bramki stały się niemal normą, ale…

Ogłaszanie ponownej dominacji Barcelony w (nie tylko?) hiszpańskim futbolu stanowi przesadę, nawet sporą. Żyjemy jednak w czasach, gdy wystarcza do tego jeden mecz. Tak jak może kolejny wystarczy, by z niedawnych jeszcze geniuszy zrobić nieudaczników.
Przecież zaledwie przed tygodniem hat-trick Cristiano Ronaldo w spotkaniu Premier League z Tottenhamem Hotspur sprawił, że znów próbowano mu stawiać pomnik. Po trzech kolejnych dniach i porażce z Atletico Madryt w Lidze Mistrzów, ponownie głównie pastwiono się nad jego dyspozycją w obecnym sezonie.

Dlatego może warto poczekać trochę z ogłaszaniem powrotu Barcelony do świetności. Chcę jeszcze raz podkreślić, że już mi zaimponowała ostatnimi wynikami, a jeszcze bardziej stylem gry w tych meczach. Ale nie zapominam, że mimo wysokiego zwycięstwa w Madrycie ma ciągle 12 punktów straty do Realu, któremu tylko jakaś katastrofa, większa od tej w niedzielę, może odebrać tytuł mistrzowski.

Niech Barcelona spróbuje utrzymać zajmowane obecnie trzecie miejsce w Primera Division gwarantujące udział w Lidze Mistrzów. Niech spróbuje też powalczyć o Puchar UEFA, czyli wygrać Ligę Europy. Gdyby oba cele osiągnęła, to byłby niewiarygodny sukces w sezonie, w którym przeżywa równie niewiarygodne turbulencje.

▬ ▬ ● ▬