Wszystkie imperia kiedyś...

Fot. Kivnl/shutterstock.com

Po pierwszych dwóch wtorkowych meczach 1/8 finału Ligi Mistrzów mogę z satysfakcją stwierdzić, że tytuł z poprzedniego tekstu okazał się wyjątkowo trafny.

W koronawirusowym sezonie trzeba mieć sporo odwagi, by decydować się na typowanie wyników. Już po pierwszym dniu należy zapytać – co będzie później, skoro tak się zaczyna? Bo oba mecze zakończyły się z pewnością rezultatami, których mało kto się spodziewał.

Liverpool zamiast do Niemiec przyleciał na mecz z RB Lipsk do Budapesztu. Ostatnio przegrywa w lidze wszystko, co da się przegrać. W lidze angielskiej oczywiście, bo w Lidze Mistrzów odwrotnie. I we wtorek rozprawił się z drużyną z Bundesligi wygrywając 2:0.

Trudno nazwać sensacją zwycięstwo kogoś, kto zaledwie przed dwoma laty triumfował w rozgrywkach. Nie sądzę jednak, biorąc pod uwagę ostatnie wyniki podopiecznych Jürgena Kloppa, by jeszcze dzień wcześniej ich zwycięstwo w Budapeszcie było dla wszystkich aż tak oczywiste. Bardziej oczywisty w tym kontekście mógł się ewentualnie wydawać ten sam wynik, ale w drugą stronę.

Podobno po kilku porażkach Liverpoolu części kibiców tego klubu przestał się podobać jego niemiecki trener i nawet chcieliby go zwolnić. Może zbyt szczerze mówił o utracie szans na obronę tytułu mistrzowskiego? Trzeba przyznać, że sympatycy drużyny prezentują dość raptowną zmianę sympatii, bo zaledwie kilka miesięcy temu hucznie świętowali triumfu w Premier League.

Choć z drugiej strony nie przesadzałbym ze świętowaniem awansu do ćwierćfinału Ligi Mistrzów już po pierwszym meczu. Oczywiście Liverpool ma teraz zdecydowanie większą szansę, by go wywalczyć, ale nie spodziewam się w rewanżu nudnego widowiska. RB Lipsk przegrał po dwóch „klopsach” swoich piłkarzy skutecznie wykorzystanych przez rywali. Oczywiście trudno mieć pretensje o wykorzystywanie gapiostwa przeciwnika, skoro piłka nożna to gra błędów. Wspominam o tym, by zwrócić uwagę, że na pewno nie był to mecz jednostronny, co daje nadzieję, że jednostronny nie będzie też w rewanżu.

Zdecydowanie jednostronne było za to drugie spotkanie 1/8 finału. Paris Saint-Germain przejechał się po Barcelonie na Camp Nou jak walec. Tylko na początku gra była w miarę wyrównana, a gospodarze nawet prowadzili. Potem bramki strzelali tylko goście wygrywając 4:1. Wynik trudno uznać za oczekiwany, biorąc choćby pod uwagę, że w zwycięskiej drużynie zabrakło jej największej gwiazdy, kontuzjowanego Brazylijczyka Neymara. Okazało się, że nie był wcale potrzebny, bo jego koledzy w drugiej części meczu sami świetnie poradzili sobie z rywalem.

Zauważyłem, że więcej miejsca poświęca się w mediach pokonanym niż zwycięzcom. Zamiast szczegółowych opisów akcji bramkowych, są szczegółowe opisy mało sympatycznej dyskusji zawodników Barcelony podczas meczu odczytywanej z ruchu ich ust. Zamiast analizy występu piłkarzy PSG, analiza prawdopodobnego odejścia z katalońskiego klubu Leo Messiego. Klubu, który stał się przykładem wzorowego… upadku (za: Arskom Group):

„Miał być miliard euro przychodów rocznie i dominacja na wszystkich frontach. Skończyło się miliardowym długiem, koniecznością oddawania piłkarzy za bezcen i aferą, o które mówi cały świat. Były prezes Josep Maria Bartomeu zastał Barcelonę murowaną, a zostawił drewnianą i to z podgniłymi fundamentami”.

Wydaje się, że teoria – wszystkie imperia kiedyś upadają – w tym przypadku znalazła wręcz wzorcowy przykład.

▬ ▬ ● ▬