2025-04-21
Wuefista zna się na robocie
W świątecznej kolejce Ekstraklasy sensacja. Za taką uznano zwycięstwo Zagłębia Lubin nad Jagiellonią w Białymstoku 3:1. Od razu coś mi się przypomniało.
Dla Jagiellonii był to 51 mecz w sezonie. W poprzednim dzielnie radziła sobie z potencjalnie dużo silniejszym Realem Betis Sewilla w ćwierćfinale Ligi Konferencji remisując 1:1. Choć wynik nie dał awansu, chwalono ją za grę i wyrównaną walkę z mocniejszym rywalem. Od miesięcy chwali się ją także za to, że potrafi godzić grę w Europie z krajowymi rozgrywkami, starając się obronić wywalczony w ubiegłym sezonie tytuł mistrzowski. Choć nie wiem, czy poniedziałkowa porażka nie stanowi argumentu za tym, by używać już czasu przeszłego.
Mnie jednak przy okazji tego meczu bardziej zainteresowało zupełnie co innego. Otóż Zagłębie przegrywało 0:1, ale potrafiło strzelić trzy bramki na boisku (ciągle!) mistrza Polski i odnieść bezcenne zwycięstwo. Bezcenne oczywiście w kontekście walki o utrzymanie. Na pięć kolejek przed końcem sezonu ma pięć punktów przewagi nad drużynami ze strefy spadkowej. To między innymi efekt trzech ostatnich zwycięstw z rzędu. Drużyna odniosła je pod wodzą nowego trenera, zatrudnionego w marcu Leszka Ojrzyńskiego.
Jednak początek jego pracy w Lubinie nie wyglądał za dobrze. Najpierw remis u siebie 1:1 z Koroną Kielce po bramce straconej w ostatniej minucie! Potem porażka z Rakowem Częstochowa. Wyobrażam sobie jakiemu ciśnieniu musiał być wtedy poddany. Presję wytrzymał, skoro Zagłębie kolejno pokonało Radomiaka, Górnika Zabrze i wspomnianą już Jagiellonię, wydostając się na dobre ze strefy spadkowej.
Przypomniały mi się okoliczności zatrudnienia Ojrzyńskiego w Lubinie (za: gazetawroclawska.pl):
„W ciągu ostatniego tygodnia kibice Zagłębia przeżywali skrajne emocje. Informacje o nawiązaniu porozumienia z Czesławem Michniewiczem przyjęto z optymizmem – w końcu to z byłym selekcjonerem reprezentacji Polski „Miedziowi” sięgali po swoje ostatnie mistrzostwo Polski (2007).
Prezes Paweł Jeż pojechał do Gdyni, aby ustalić warunki współpracy z Michniewiczem, ale po powrocie do Lubina okazało się, że kandydatura 55-letniego trenera jest nie w smak niektórym decydentom.
Ostatecznie lubiński klub ogłosił, że misję ratowania Ekstraklasy dla Zagłębie powierzono Leszkowi Ojrzyńskiemu. Jego nominacja spotkała się ze sprzeciwami sympatyków „Miedziowych”. Szkoleniowca nazywano „wuefistą”, choć bardziej niewybrednych określeń też nie brakowało”.
Ojrzyński z całą pewnością nie jest tak medialny jak Michniewicz. Nie rzuca z rękawa dowcipami jak on. Dlatego redaktorzy może niespecjalnie za nim tęsknią. Jak widać kibice też. Ale nazywanie go wuefistą jest nawet nie brakiem szacunku, ale szczytem głupoty. To człowiek charakterny, który w kilku klubach odcisnął na drużynach swoje piętno. Gdyby ktoś miał co do tego wątpliwości, niech obejrzy sobie finał Pucharu Polski, w którym prowadzona przez niego Arka Gdynia pokonała po dogrywce faworyzowanego Lecha Poznań. Ten mecz odruchowo pojawia się w mojej pamięci, gdy słyszę nazwisko Ojrzyński.
Nie wiem, czy utrzyma Zagłębie w Ekstraklasie, ale na razie pokazuje, że zna się na robocie i spełnia oczekiwania klubu, który go zatrudnił. Może warto, by zauważyli to też ci, którzy już na dzień dobry próbowali go na wyścigi prymitywnie deprecjonować.
▬ ▬ ● ▬