Wychowani w Ekstraklasie

W czwartek dwie kolejne polskie drużyny wystąpiły w trzeciej rundzie eliminacyjnej europejskich pucharów. Ich mecze przypominały sinusoidę.

Jeśli chodzi o emocje oczywiście, bo te zmieniały się właśnie w taki sposób. Mówiąc najkrócej, kto świetnie zaczynał, słabo kończył. I na odwrót. A tymi drużynami były: Legia Warszawa i Wisła Kraków, które rozgrywały wyjazdowe mecze w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy.

Zacznę od tej drugiej, czyli występu bez szczęśliwego zakończenia. Wisła grała w Trnavie ze Spartakiem. Słowacka drużyna na pewno Europy nie podbije, więc przykre, że znowu zlała kolejny nasz zespół. W ubiegłym roku odprawiła przecież z pucharów Lecha Poznań, co uznano wtedy za sensację. Za taką samą trudno uznać pokonanie Wisły 3:1, bo to przecież przedstawiciel polskiej drugiej ligi, choć nazywanej pierwszą. Trzeba o tym niestety pamiętać biorąc się za ocenę jej występów. Wyszarpać zwycięstwo w finale Pucharu Polski było łatwiej niż teraz mierzyć się z kolejnym rywalem w Europie, zaliczając między innymi rekordową w historii klubu porażkę przed tygodniem w rozgrywkach pucharowych.

Biorąc to wszystko pod uwagę, pierwsza połowa meczu w Trnavie wyglądała wręcz rewelacyjnie. Wisła prowadziła 1:0 po golu Ángela Rodado i naprawdę trudno było uwierzyć, że to drużyna drugoligowa. Niestety w ciągu pierwszego kwadransa po przerwie dała sobie strzelić trzy bramki i było praktycznie pozamiatane.

Odrobienie strat za tydzień w rewanżu będzie bardzo trudne, choć na pewno nie jest misją niewykonalną. Warto dodać, że na zwycięstwo rywali zapracowała cała armia „wychowana” w Ekstraklasie (za: (90minut.pl):

„W drużynie gospodarzy zagrali byli zawodnicy polskich klubów - Filip Bainović (Górnik Zabrze), Erik Daniel (Zagłębie Lubin), Martin Mikovič (Bruk-Bet Termalica Nieciecza), Róbert Pich (Śląsk Wrocław i Legia Warszawa) i Roman Procházka (Górnik Zabrze). Dobrivoj Rusov (Piast Gliwice) całe spotkanie spędził na ławce rezerwowych, a Martin Bukata (Piast Gliwice), Milan Corryn (Warta Poznań) i Martin Šulek (Wisła Płock) pozostali poza kadrą. Trenerem słowackiego zespołu jest były zawodnik Górnika Zabrze Michal Gašparík”.

W kadrze rywala Legii, czyli duńskiego Brøndby IF Kopenhaga, próżno szukać znanych nazwisk z rodzimej ligi, bo to drużyna z innej półki. Od początku meczu zdominowała rywali, choć na szczęście z jej przewagi niewiele wynikało. Ale przyznać trzeba, że Duńczycy potrafili być cierpliwi, aż znaleźli lukę w ich obronie, zdobywając prowadzenie. Legia potrafiła się z tego szybko otrząsnąć, bo już po pięciu minutach wyrównała po trafieniu Tomáša Pekharta. Ale po pierwszej połowie znów przegrywała, znów po bramce będącej efektem skutecznego wykończenia podania po ziemi w pole karne. Jednak trener Gonçalo Feio nie szukał winnego:

„Póki będę trenerem Legii, nie zgodzę się na kulturę szukania winnych. Nigdy nie jest tak, że strata bramki to wina jednego zawodnika. Możemy mówić o wielu aspektach, które mogliśmy poprawić w tych sytuacjach. Żeby stracić bramkę muszą zdarzyć się 3-4 błędy. Jesteśmy drużyną, tracimy gole wspólnie, a wnioski wyciągamy w szatni. Chcemy poprawić elementy, które są do poprawy, a nie szukać winnych”.

A po przerwie Legia nie tylko odrobiła straty, ale jeszcze dobiła rywali, zdecydowanie lepiej radzących sobie w ofensywie niż w defensywie. Ich błędy bezwzględnie wykorzystali w kontratakach Luquinhas i Ryōya Morishita, zdobywając dwie bramki, dające wręcz wymarzone wyjazdowe zwycięstwo 3:2.

Przestrzegam jednak, by jeszcze nie sprawdzać na kogo Legia może trafić w czwartej rundzie eliminacji. Brøndby to na tyle mocna drużyna, że jest w stanie odrobić w rewanżu jednobramkową stratę. Ale na pewno zdecydowanie łatwiejsze powinno być utrzymanie przez Legię wywalczonej w Kopenhadze przewagi.

▬ ▬ ● ▬