Wyjazd do piekła po przymusowym szczepieniu

Fot. Jacek Prondzyński - legia.com

O dwóch piłkarzach Legii było w ostatnich dniach bardzo głośno. Choć są z jednego klubu podczas weekendu zagrali w dwóch różnych drużynach.

Krzysztof Mączyński pojechał na mecz do Krakowa, by zmierzyć się ze swoim dawnym klubem – Wisłą. To miała być dla niego podróż do piekła. Dawni koledzy z zespołu na łamach mediów nawet powątpiewali, niby żartem, czy w ogóle przyjedzie.

On dawał do zrozumienia, że gdyby nie przyjechał, nie „miałby jaj”. Z pewnością ma, bo przyjechał i zagrał. To był właściwie jego mecz przeciwko trybunom stadionu na Reymonta. Kto trochę meczów polskiej ligi obejrzał i wiedział jak Mączyński jest teraz w Krakowie postrzegany, wiedział czego można się spodziewać.

I tak też było - koncert wulgaryzmów i obelg pod adresem dawnego gracza Wisły postrzeganego przez jej kibiców za zdrajcę po transferze do Legii. Mączyński ciśnienie wytrzymał, zdobywając cenne doświadczenie zawodowe. W myśl zasady – co cię nie zabije, to cię wzmocni – z pewnością wrócił do Warszawy znacznie mocniejszy psychicznie. Tym bardziej, że jego Legia wygrała 1:0.

Choć z drugiej strony można ironicznie stwierdzić, że podróż do Krakowa była jak wycieczka krajoznawcza. A to dlatego, że wcześniej Mączyński przeszedł przymusowe... szczepienie. Za takie należy uznać powitanie przez kibiców na parkingu pod stadionem Legii po meczu z Lechem. Chyba każdy się zgodzi - zawsze bezpieczniej, gdy ktoś cię zwymyśla, nawet od najgorszych, niż próbuje bić...

Czyli Mączyński zaliczył udany wyjazd. Odwrotnie niż Dominik Nagy. To też piłkarz (jeszcze) Legii, ale obecnie jej rezerw. Tak zadecydowały władze klubu karząc Węgra za udzielenie wywiadu telewizji M4 w jego ojczyźnie. Powiedział w nim co mu się nie podoba i że ma zamiar jak najszybciej zwijać się do „lepszego klubu”.

Dlatego zamiast do Krakowa pojechał z rezerwami na mecz trzeciej (w rzeczywistości czwartej) ligi do Bielska Podlaskiego z miejscowym Turem. Zakończył się on remisem 1:1, a Nagy niczym się nie wyróżniał. Choć jednak czymś się wyróżnił (za: przegladsportowy.pl):

„Po spotkaniu Nagy nie podziękował trenerowi ani kolegom za wspólną grę, tylko w pośpiechu udał się do szatni. Dziesięć minut później z nietęgą miną, nie czekając na drużynę i klubowy autokar, opuścił stadion”.

Prezes Legii Dariusz Mioduski radził niedawno Węgrowi przemyśleć kilka spraw. Drażniło go, że puszy się jak gwiazdor, choć jest bez formy. Ja bym jednak radził przemyśleć co nieco panu prezesowi. Żeby mu pomóc, mały cytat ze stycznia tego roku (za: przegladsportowy.pl):

„Dominik Nagy nie jest łatwy do prowadzenia. – To bardzo dynamiczny piłkarz, na dodatek obdarzony dobrą techniką, ale trzeba go pilnować, bo ma duże ego i myśli, że już został wielkim zawodnikiem – mówi nam Gabor Marton, trener Nagya z czasów gry w zespole Pecsi MFC”.

Może przy kolejnych transferach warto się nieco dłużej pochylić na kupowanymi zawodnikami? Wtedy nie trzeba się będzie dziwić, że ktoś zachowuje się tak, jak zachowywał się wcześniej.

▬ ▬ ● ▬