Za docenienie!

Fot. Paula Duda/PZPN

W sobotę ustanowiony został niewiarygodny rekord. Nikt o nim nie wspomina, za to codziennie w mediach pojawiają się dziesiątki bzdurnych informacji.

Wybrałem się na finał Pucharu Polski kobiet, który odbył się na stadionie Polonii w Warszawie. O trofeum walczył aktualny mistrz i wicemistrz kraju, czyli drużyna Czarnych Sosnowiec z UKS SMS Łódź. Jak zwykle w meczach pań nie brakowało ogromnej ambicji i poświęcenia. Gra toczyła się bez żadnego udawania i symulowania, czyli typowych scenek dla męskiej wersji wydarzeń, często wręcz o kabaretowym odcieniu.

Mecz był zacięty, ale czysty i pełen dramaturgi. Mistrzowska drużyna Czarnych objęła prowadzenie w pierwszej połowie po bramce z karnego podyktowanego po weryfikacji wideo. Jednak na dwadzieścia minut przed końcem straciła zawodniczkę, która zobaczyła drugą żółtą kartkę. W doliczonym czasie gry łodzianki mogły wyrównać, ale strzał z rzutu wolnego z linii pola karnego obroniła efektownie Anna Szymańska, co tak zrelacjonowała po meczu:

„Sytuacja była dla mnie na pewno stresująca, bo Ada Achcińska to bardzo dobra zawodniczka. Ale kiedy wybroniłam jej rzut wolny, wiedziałam, że już będzie dobrze do końca”.

I rzeczywiście było. Szymańska później obroniła pewnie jeszcze jeden strzał. Równie pewnie jak kilka wcześniejszych. Stała się bez wątpienia bohaterką meczu, choć nagrodę dla najlepszej zawodniczki otrzymała jej koleżanka z obrony, Martyna Wiankowska.

Bramkarka Czarnych dokonała w sobotę czegoś wyjątkowego, bo wystąpiła PO RAZ CZTERNASTY Z RZĘDU W FINALE PUCHARU POLSKI!!! To nie pomyłka. Jak sama stwierdziła, „gdzieś się pisze ta historia”. Nie tyle „się pisze”, co już ją napisała. Zagrała we wszystkich kolejnych finałach od sezonu 2007/08 w barwach trzech klubów: nieistniejącej już Pogoni Women Szczecin (drużyna występowała też pod innymi nazwami), Medyka Konin i Czarnych. Puchar zdobyła po raz szósty. Pierwszy raz z Czarnymi, wcześniejszych pięć z Medykiem.

Czy to najszczęśliwszy dzień w jej życiu? Oto odpowiedź:

„Myślę, że tak. Ten dzień podsumował cały nasz sezon, ciężką pracę i determinację. Bo wiedziałyśmy, że będzie ciężko. I walka o mistrzostwo, i walka o Puchar Polski. Ale przez ten rok dojrzałyśmy – indywidualnie, zespołowo i przede wszystkim mentalnie. I udźwignęłyśmy ten ciężar”.

Przejrzałem w niedzielę internet i nie zauważyłem, by ktokolwiek chciał zauważyć wyczyn Szymańskiej. Przykra refleksja, skoro codziennie trafiam w sieci na bzdury w stylu: „Dziewczyna piłkarza pokazała nogi. WOW”. A nikt nie zainteresował się dziewczyną, która dokonała czegoś niewiarygodnego. Nie sądzę, choć tego nie sprawdzałem, by ktokolwiek na świecie był w stanie jej dorównać. Wyczyn nadaje się prosto do Księgi Rekordów Guinnessa!

Przed rokiem, gdy Szymańska zagrała w finale po raz trzynasty z rzędu, nie mogłem z nią porozmawiać przez kilka dni po meczu. Straciła głos, tak krzyczała na boisku. Po sobotnim finale miała tylko lekką chrypkę, co dowodzi, że tegoroczna walka o trofeum była chyba jednak nieco łatwiejsza.

Rekordzistka krótko trzyma dziewuchy w obronie Czarnych. Ciągle krzyczy, gestykuluje. Gdy któraś popełni błąd, potrafi porządnie zrugać, ale potrafi też wyjaśnić dlaczego:

„Bardzo ważną rolę odgrywa organizacja gry w obronie. Mam mało interwencji dlatego, że układam dobrze zespół, że dyryguję nim i one czują się przy mnie pewnie”.

Na razie pragnie odpocząć po sezonie, a w przyszłości myśli o pracy trenerskiej:

„Chciałabym wychować bramkarkę na miarę reprezentacji Polski. I mam nadzieję, że moje doświadczenie i ciężka praca w tym pomoże”.

Przydałaby się jakaś optymistyczna puenta, ale takiej niestety nie będzie. Zamiast niej kolejna wypowiedź Szymańskiej:

„Myślę, że czternasty finał Pucharu Polski jest czymś wybitnym. I nie wiem, czy kiedyś jakaś zawodniczka, jakiś zawodnik będzie w stanie moje osiągnięcie powtórzyć. Mam nadzieję, że coraz więcej osób to dostrzega i dostrzega też piłkę kobiecą. Cieszę się i wierzę, że będzie tylko lepiej”.

Na koniec rozmowy dostałem od niej na pamiątkę szalik Czarnych Sosnowiec. Wręczając mi go powiedziała na pożegnanie:

„Za docenienie!”

Co niestety dowodzi niezbicie, że inni nie potrafią docenić niesamowitego rekordu...

▬ ▬ ● ▬