Zawsze znajdzie się powód...

Fot. Trafnie.eu

W polskiej piłce jak zwykle dzieją się ciekawe rzeczy. Głównie poza boiskiem. I to, co ktoś uważa za nienormalne, jest zupełnie normalne. Albo na odwrót.

Zacznę od puenty do poprzedniego tekstu. Otóż jeden z jego bohaterów, Maciej Bartoszek, przestał być trenerem drużyny z Niecieczy. To akurat nie jest żadną niespodzianką, co najwyżej… spodziewaną niespodzianką.

Bartoszek poprowadził drużynę Bruk-Betu w zaledwie piętnastu meczach ligowych. Natknąłem się w internecie na oburzenie jednego z redaktorów, który zagrzmiał, że to nienormalne! Wprost przeciwnie – jak najbardziej normalne. W Ekstraklasie oczywiście, wystarczy przeanalizować statystyki.

Dłużej, niż od początku obecnego sezonu, w tym samym klubie pracują: Leszek Ojrzyński (Arka Gdynia), Marcin Brosz (Górnik Zabrze) i Nenad Bjelica (Lech Poznań). TRZECH!!! Poczekajcie jeszcze ze dwa sezony, a okaże się, że piętnaście meczów na trenerskim stołku jest nie lada wyczynem.

Bartoszek, wypowiadając się po poniedziałkowej porażce z Górnikiem stwierdził, że nie wie, „czy będę jeszcze prowadził Termalicę w kolejnym meczu”. Patrząc na niego trudno było odnieść wrażenia, że świat się z tego powodu skończy. Wprost przeciwnie, wyglądał jak ktoś, kto ma już dość sytuacji, w jakiej się znajduje. Pogonienie ze stołka, na którym trudno wysiedzieć, może okazać się niemal wybawieniem. Choć głośno raczej o tym nikt nie powie.

Dzień przed Bartoszkiem robotę stracił inny trener, Jan Urban. Został zwolniony ze Śląska Wrocław. Pretekstem mogła być kolejna porażka ligowa. Prowadzona przez niego po raz ostatni drużyna przegrała w piątek z Legią w Warszawie 1:4. Wymaganie, by nie przegrała, biorąc pod uwagę potencjał rywali, wydawało się zdecydowanie ponad miarę.

Czyli chyba jednak nie ten wynik zadecydował? A skoro nie, dlaczego czekano tak długo z podjęciem decyzji? Pytanie tym bardziej zasadne, że po meczu z Legią, a przed zwolnieniem, Urban był w Poznaniu, by oglądać w akcji Lecha, czyli kolejnego rywala Śląska.

Rozgoryczony takim traktowaniem zapytał, czy nie mogli go zwolnić w grudniu, a nie już po dwóch meczach w nowej rundzie? Pytanie pozbawione sensu, bo prezesi zawsze mają rację. To trenerzy zawsze się mylą, choć pracują tak krótko, że nawet nie bardzo mają kiedy. Ale z reguły wcześniej niż później znajdzie się powód, by się ich pozbyć w trybie pilnym. A czy ktoś widział prezesa, który sam by siebie zwolnił?

I na koniec o piłkarzu walczącym o szybki powrót na boisko. Maciej Makuszewski po zerwaniu więzadeł w kolanie marzy o ponownej grze, by pojechać na mistrzostwa świata do Rosji. Doskonale go rozumiem, na jego miejscu marzyłbym pewnie o tym samym. Ale wiem, że fizjologi się nie oszuka.

Choć profesor Pier Paolo Mariani uważa inaczej. To ten sam włoski lekarz, który kroił w Rzymie Arkadiusza Milika, a ostatnio Makuszewskiego. I powiedział mu właśnie, że cztery i pół miesiąca po operacji może zacząć grać.

Czyli kolejny polski piłkarz po ciężkiej kontuzji ma szansę wręcz błyskawicznie wrócić na boisko. Tylko dla tego pierwszego ów powrót, rzeczywiście błyskawiczny, skończył się równie błyskawiczną kolejną kontuzją.

Dlatego apel – nie mąćcie w głowie Makuszewskiemu. To, co dla Marianiego jest normalne, dla mnie i wielu lekarzy, normalne nie jest. Oby dla piłkarza Lecha nie zakończyło się takim samym dramatem, jak dla Milika.

▬ ▬ ● ▬