Zdjęcia wysokiego ryzyka

Fot. Trafnie.eu

Zacząłem pobierać intensywne lekcje dotyczące Kataru. Jedne są zaskakujące, inne budujące, choć z całą pewnością wszystkie mocno intrygujące.

W sobotę wybrałem się do AI Kharaitiyat Sports Club Training Facilities, ośrodka treningowego polskiej reprezentacji. Gdy wsiadałem do miejskiego autobusu linie L528 zapytałem kierowcę, czy tam nim dojadę. Nie wiedział, ale mimo wszystko podjąłem ryzyko, bo wcześniej bardzo dokładnie sprawdziłem wszystko w internecie.

Autobus był zupełnie pusty, Katarczycy wolą bowiem jeździć po szerokich arteriach swoimi wielkimi samochodami, wypasionymi brykami, a nie jakimiś środkami komunikacji miejskiej. Przejeżdżaliśmy koło stadionu Abdullah bin Khalifa, na którym podczas mistrzostw musi trenować jakaś reprezentacja biorąca w nich udział, co można wnioskować po napisach na obrendowanym ogrodzeniu (FIFA otoczyła w ten sposób wszystkie obiekty wzięte na czas imprezy pod swoje zarządzanie). Kierowca zatrzymał autobus i podszedł do mnie. Powiedziałem mu, że to na pewno nie ten stadion. Podałem mu numer przystanku, na którym musiałem wysiąść. Zapisał go długopisem na dłoni i pojechaliśmy dalej.

W pewnym momencie zjechał z trasy na pętlę autobusową. Wszedł do niewielkiego budynku. Byłem niemal pewny, że zrobił to, by zapytać się o docelowy punkt mojej podróży. Gdy przejeżdżaliśmy koło AI Kharaitiyat Sports Club rozpoznałem go, dzięki dokładnemu sprawdzeniu wcześniej w internecie, a także charakterystycznym obrendowaniu. Podszedłem do kierowcy prosząc, by zatrzymał się na najbliższym przystanku. Nawet na niego nie czekał. Od razu zatrzymał autobus i przyznał, że mimo podania mu wcześniej numeru przystanku, nie był w stanie go namierzyć. Podziękowałem za okazaną chęć pomocy i ruszyłem na trening i konferencję Polaków.

Idąc ulicą koło ośrodka zacząłem robić zdjęcia trzem robotnikom remontującym jezdnie. Pamiętając o zakazach, o których czytałem przed przyjazdem do Kataru, najpierw zapytałem ich o zgodę, ale kiwnęli z aprobatą głowami. Nagle obok mnie zatrzymał się wielki samochód. Kierowca, ubrany w typowy biały arabski strój, uchylił okno i zapytał, co robię. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że idę do ośrodka treningowego. Odpowiedział, że wejście do niego jest z drugiej strony, a tu znajdują się prywatne domy i nie mogę robić zdjęć! Po tej wymianie zdań na szczęście odjechał.

Dosłownie z dwieście metrów dalej spotkałem trzech mężczyzn przed rozstawionym namiotem. Bardzo ucieszyli się ze spotkania i od razu poczęstowali miejscową kawą. Gdy jeden nalewał ją do maleńkiego kubeczka, nie miał nic przeciwko zrobieniu mu zdjęcia. A kawa smakowała jak ziołowa herbata, co stanowi moje pierwsze szeroko rozumiane i jeszcze niezbadane kulinarne refleksje związane z Katarem.

Po konferencji z udziałem Nikoli Zalewskiego oraz zawsze emanującego dobrą energią, uśmiechniętego od ucha do ucha Matty’ego Casha, i piętnastu minutach treningu reprezentacji, które można było obserwować, poszedłem na przystanek. Nie zdążyłem nawet do niego dojść, gdy zauważyłem przejeżdżający autobus. Chciałem go zatrzymać machnięciem ręką, ale nawet nie zdążyłem jej podnieść, by wykonać charakterystyczny ruch. Autobus sam się zatrzymał i otworzył drzwi. Zobaczyłem uśmiechniętego kierowcę, tego samego, który wiózł mnie do ośrodka, na powitanie przybijając z nim „żółwika”, i ruszyliśmy w drogę powrotną.

W centrum Dohy dotarłem na największą stację metra Msheireb, na której krzyżują się trzy miejscowe linie. Zacząłem robić zdjęcia ogromnych podziemnych przestrzeni. Na każdej stacji wielkie korytarze wyglądają jak marmurowe pałace mające chyba podkreślać miejscowe bogactwo. Nagle podszedł do mnie ochroniarz i zapytał, czy się… zarejestrowałem. Wytłumaczył, że bez pozwolenia nie wolno robić zdjęć. Zaprowadził do pewnej pani, która podsunęła mi specjalną listę. Musiałem podać godzinę rozpoczęcia zdjęć i zostałem poinstruowany, że gdy skończę, mam wrócić i w kolejnej rubryce wpisać kolejną godzinę. Po pstryknięciu jeszcze kilku fotek karnie wróciłem, zrobiłem co trzeba, co musiałem poświadczyć kolejnym podpisem.

Na znajdującej się w pobliżu ulicy Souq Waqif, jednej z atrakcji Dohy, pełnej restauracji i sklepów z pamiątkami, na szczęście nie trzeba było nikogo pytać o zgodę na zdjęcia. Luźna atmosfera, mnóstwo ludzi, w tym przyjezdnych kibiców, którzy z flagami i bębnami zaczynali swoje małe koncerty.

Dla kontrastu, w odchodzących od ulicy przesmykach, maleńkie sklepiki miejscowego suku, czyli targowiska stanowiącego jeden z symboli arabskiej kultury. A w każdym sprzedawcy zapraszający do środka, pytający skąd jestem i, co ważne dla mnie, pozwalający robić zdjęcia do woli. W takim przyjemnym klimacie zakończył się mój pierwszy dzień pełen wrażeń w Katarze.

▬ ▬ ● ▬

Galeria