Zimny Hiszpan dał radę

Fot. Trafnie.eu

Newcastle United wraca do Premier League. To żadna niespodzianka. Niespodzianką był najwyżej fakt, że dopiero teraz, a nie z tydzień wcześniej.

Jest z pewnością klubem z wyższej półki angielskiego futbolu. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w teatrze w Newcastle wystawiono sztukę z nim związaną. Stadion znajduje się w samym centrum miasta w północno-wschodniej Anglii. Można zaryzykować twierdzenie, nawet jak zabrzmi nieco pompatycznie, że to lokalna katedra. Bo Newcastle United jest świętością dla jego mieszkańców.

Stadion St James' Park należy do największych w Anglii, ma 52 405 miejsc, co jest pewną miarą popularności futbolu w mieście. To obiekt na miarę Premier League, więc klub wrócił na swoje miejsce po zaledwie rocznym pobycie w drugiej lidze. Chciałby odgrywać wiodącą rolę w angielskim futbolu, co łatwe nie jest. Na kolejny tytuł mistrzowski czeka już dziewięćdziesiąt lat.

Drużynę do Premier League wprowadził Rafael Benitez. Objął ją jeszcze gdy broniła się przed spadkiem w ubiegłym sezonie. W wielu krajach po degradacji pewnie zostałby zwolniony, choćby w swoje Hiszpanii. Ale to jest Anglia, w której trenerzy tak łatwo pracy nie tracą. Dlatego został na następny sezon z zadaniem powrotu do ekstraklasy.

Zadanie wcale nie łatwe dla kogoś przyzwyczajonego do piłki na najwyższym europejskim poziomie. Wystarczy tylko wymienić kluby, w których poprzednio pracował – Valencia, Liverpool, Inter Mediolan, Chelsea, Napoli, Real Madryt - by zrozumieć wagę wyzwania. Newcastle United to też wielki klub, ale jednak drugoligowy i w tej chwili z wymienionymi firmami nie może się równać. Dlatego przed rokiem wcale nie byłem pewny, że Benitez sobie poradzi. Jednak wyzwanie podjął i zadanie wypełnił.

Choć pod koniec sezonu jego drużyna zaczęła tracić punkty w kilku kolejnych meczach. Widziałem wypowiedź Hiszpana po remisie z Leeds United na St James' Park i straconej bramce w doliczonym czasie gry. Minę miał nie za wesołą, mówiąc że nie wie, co się dzieje. Potrafił jednak pozbierać do kupy towarzystwo i finiszować na jednym z dwóch pierwszych miejsc dających automatyczny awans. Bo już trzecie oznaczałoby konieczność gry w barażach.

Widziałem też minę Beniteza po poniedziałkowym meczu z Preston North End. Pewna wygrana 4:1 i feta po końcowym gwizdku. Na trybunach 50 212 (w drugiej lidze!) kibiców. Wszyscy się cieszą z awansu. Wreszcie speaker wywołuje Beniteza. Ten wychodzi na środek boiska podnosząc zaciśniętą rękę w triumfalnym geście. Ale i ten gest, i mina były takie, jakby prowadzona przez niego drużyna zapewniła sobie cudem utrzymanie tylko dzięki temu, że rywale nie wykorzystali karnego w ostatniej minucie.

Cały Benitez. Jerzy Dudek, który w Liverpoolu wygrał z nim Ligę Mistrzów w 2005 roku po słynnym finale w Stambule, przyznał, że jest zaprzeczeniem hiszpańskiego temperamentu. Zdecydowanie chłodny i zdystansowany w kontaktach z ludźmi, a jednocześnie niezwykle analityczny we wszelkich taktycznych niuansach.

Taki jest i już się nie zmieni. Dla kibiców Newcastle United najważniejsze, by z „zimnym” Hiszpanem ich drużyna wygrywała jak najczęściej w Premier League w przyszłym sezonie.

▬ ▬ ● ▬