Złotouści 2020, cz. 2

Fot. Trafnie.eu

W zakończonym niedawno roku działo się wiele na piłkarskich boiskach. Jednak warto z niego zapamiętać nie tylko wspaniałe akcje, ale też niektóre wypowiedzi.

Chciałbym, żebyśmy dokończyli sezon. Jednak patrząc racjonalnie na to, co obecnie się dzieje, niestety coraz mniej w to wierzę.

Tomasz Salski, prezes ŁKS Łódź

***
Profesjonalna piłka nigdy nie przechodziła przez taki kryzys i to nie tylko w Polsce, możemy mówić o całej Europie. Sytuacja jest bardzo trudna. Nasza branża należy do tych, które zostały uderzone najmocniej ze wszystkich. Sektor eventowo-mediowo-rozrywkowy de facto przestał istnieć. Nie działa. Nie jesteśmy w stanie świadczyć żadnych usług ani sprzedawać jakichkolwiek produktów. Legia, jako największy klub w Polsce, z dużym, kosztownym obiektem, rozbudowaną strukturą organizacyjną w zakresie komercji i szkolenia młodzieży, jest dotknięta tym kryzysem nawet mocniej niż pozostałe, mniejsze kluby.

Dariusz Mioduski, prezes Legii Warszawa

***

Pierwsze dni były trudne, bo Leoś chciał iść na spacer, pojeździć na rowerku. Wytłumaczyliśmy mu, że nie można wychodzić z domu, bo jest zagrożenie, które nazywa się koronawirus. O dziwo zrozumiał. Do tego stopnia, że gdy szedłem wystawić coś przed drzwi, czy odebrać zamówienie, to powtarzał: „tata uważaj”. Czasem był rozdrażniony, bo też brakowało mu aktywności, ale muszę przyznać, że on z naszej trójki zniósł ten czas najlepiej.

Bartosz Bereszyński, piłkarz Sampdorii Genua

***

Staram się być aktywny, bo najgorsza jest bezczynność. Ćwiczę, biegam, czytam, doszkalam język angielski, bo przez czternaście lat mówiłem głównie po niemiecku. Boję się rutyny, by to, co robię każdego dnia, nie stało się monotonne. Jednak nie narzekam, bo nie mam do tego prawa. Mam dom, mogę wyjść na posesję. Mieszkam sto metrów od lasu, można pobiegać, pograć na podwórku w siatkonogę. Ludzie mieszkający w blokach mają zdecydowanie gorzej.

Jesteśmy zawieszeni w próżni, nie ma sensu dzwonić i rozmawiać o futbolu, bo nikt nie wie, co się wydarzy. Eksperci powtarzają, że największa fala zakażeń nastąpi w kwietniu, dlatego nie ukrywam, że wszyscy mamy strach w oczach. Trudno myśleć o czymkolwiek innym.

Nie jesteśmy w stanie niczego przewidzieć. Słucham informacji z Polski oraz z krajów, w których grałem: Szwajcarii, Austrii i Niemiec. Widzę, że wszędzie sport zszedł na dalszy plan. Ciekawi mnie, jak to, co się dzieje, wpłynie na społeczeństwo i relacje między ludźmi.

Radosław Gilewicz, trener ze sztabu reprezentacji Polski

***

Bez kibiców sport jest smutny. Poza tym kibice dokładają się do budżetów. Już teraz są z tego powodu duże straty biznesowe.

Po koronawirusie problemy gospodarcze, ekonomiczne, finansowe, bezrobocie mogą być tak poważne, jak po wojnie. Dziś musimy siedzieć w domu i to jest słuszne, ale im dłużej nie zaczniemy z nich wychodzić, tym gorzej. Dlatego szybko musi przyjść moment, w którym będziemy mogli to robić. Bo, żeby normalnie zacząć żyć, trzeba wyjść z domów. A częścią, i to ważną, tego normalnego życia jest sport, który także napędza gospodarkę, generuje miejsca pracy.

Zbigniew Boniek, prezes PZPN

***

Mecz bez publiczności to nieme kino. Jak oglądałem Bundesligę, to miałem kakofonię i dysonans poznawczy. Była martwa cisza i odgłosy z ławki. To mecz gabinetu cieni.

Siedząc w czterech ścianach trzeba będzie popracować nad psychiką, wielu ludzi może sobie z tym nie poradzić. Obciążenia fizyczne, mecze grane co trzy dni, wszystko fajnie, jak będą zwycięstwa, euforia i satysfakcja. Ale jak przytrafi się pasmo porażek? Trzeba będzie z tym wszystkim umieć żyć, a może nie być to łatwe.

Piłka nożna to nie indywidualne korepetycje z angielskiego, gdzie nauczyciel jest w stanie przekazać zdolnemu uczniowi swoją wiedzę i podnieść jego kwalifikacje. Tu mamy do czynienia z grą zespołową, działaniem grupowym.

Pele już lata temu powiedział, że piłka jest prosta. Trzeba przyjąć, odegrać, przedryblować i oddać strzał. Jakie podanie, takie przyjęcie albo odegranie. Taka kontynuacja.

Bogusław Kaczmarek, były trener klubów Ekstraklasy oraz były asystent Leo Beenhakkera w reprezentacji Polski

***

Wszyscy liczą się z tym, że w nowym sezonie zarobią mniej - piłkarze, agenci, osoby funkcyjne itd. Może dla niektórych to będzie dzwonek ostrzegawczy, że warto wydawać pieniądze inaczej. Za naszą południową granicą widzimy MSK Żylina, który żył z transferów wychodzących, a teraz ogłasza upadłość, bo wie, że jego plany są nierealne. Zabiło go więc zaledwie kilka miesięcy bez gry.

Przyjmujemy w tym momencie romantyczne założenie, że piłkarze nie będą mieć wygórowanych oczekiwań. Oni zdają sobie sprawę, że powinni mieć trochę mniejsze, ale od razu rodzi się pytanie co to znaczy "trochę mniejsze". To kwestia indywidualnego podejścia i bardzo subiektywnej oceny sytuacji. Wiele zależy od solidarności środowiska - czy uzna ono, że jeśli nas nie stać, to nas nie stać. Zawsze może się trafić jakiś lepiej prosperujący klub, albo właściciel który powie: a mnie jednak stać. W momentach kryzysowych często potrafimy się złapać za ręce i pracować wspólnie, ale to niestety bywa krótkotrwałe.

Robert Graf, dyrektor sportowy Warty Poznań

***

Nowe kontrakty będą mniejsze. Piłkarze muszą mieć tego świadomość. Mało tego z zawodnikami, którzy mają dłuższe umowy też trzeba będzie rozmawiać na bieżąco, żeby dostosować je do nowych okoliczności, które po czasie pandemii będą zupełnie inne niż przed nią.

Tomasz Marzec, wiceprezes Wisły Płock

***

Bankructwo jakiegoś klubu? Jest możliwe, ale nie powiem, że jakiś klub może upaść już w ciągu kilku tygodni. Bo jeżeli tak by się stało, byłby to sygnał, że tak naprawdę pacjent zmarł już przed kryzysem.

Marcin Animucki, prezes Ekstraklasy S.A.

***

Dla właścicieli pierwszoligowych klubów sytuacja z koronawirusem powinna być sygnałem, że warto stosować zdrowe zasady przy podpisywaniu kontraktów. To dla nich szansa, by stawki stały się wreszcie normalne. 15 tysięcy złotych miesięczne netto dla piłkarza pierwszoligowego klubu uważam za skandal.

Radosław Witkowski, prezydent Radomia

***

Proszę zwrócić uwagę, że pierwsze informacje o tym, że musimy ograniczyć imprezy masowe i przemieszczanie się, pojawiły się 14 marca. W ciągu kilku dni kluby uznały, że w takim razie trzeba im ulżyć kosztem wynagrodzeń piłkarzy, bo inaczej nie dadzą rady funkcjonować. To wszystko stoi na głowie. Czy w takim razie nie mają żadnych środków, by przetrwać dwa tygodnie? Uczciwie sobie powiedzmy, że taka przerwa mogłaby być spowodowana zimą stulecia czy powodzią. Wszystko może się zdarzyć. Jeśli po 14 dniach ktoś podnosi larum, że nie jest w stanie funkcjonować, to dla mnie jest to mało wiarygodne. I oznacza, że albo nieprawidłowo został przeprowadzony proces licencyjny, albo to, co jest w tych biznesplanach, nijak ma się do rzeczywistości, albo kluby chcą wykorzystać tę sytuację, by zaoszczędzić pod pretekstem pandemii.

Agata Wantuch, mecenas reprezentująca wielu polskich piłkarzy

***

Kilku zawodników powiedziało mi, że dawno się tak komfortowo nie czuło. Paradoks, ale składa się na to kilka kwestii: niedostępna dotąd regeneracja, dłuższy sen, mniej stresu i presji startowej. Nie każdy "wariuje" w domu.

Sportowcy to taka grupa społeczna, która potrzebuje rytmu dnia, dyscypliny. Do tego zaliczają się choćby obowiązek niewychodzenia z domu - to już trzymanie dyscypliny. Dodajmy jeszcze przykładowo: dwa treningi indywidualne, rozmowa na skypie z trenerem i dzięki temu tworzy się sekwencja zadań do wykonania. Zawodnik ma cele do zrealizowania i czuje się bardziej skuteczny, lepiej radzi sobie ze stresem, to daje mu przewagę.

Wszystko na nas oddziałuje. Nadmiar informacji jest tak samo szkodliwy, jak ich niedobór. Odłączenie się od takiego bodźca da nam komfort psychiczny. Dbamy wtedy o porządek w głowie - naszą ekologię.

Michał Dąbski, psycholog Legii Warszawa

***

Na pewno jest ciężko, bo tęskni się za szatnią, za normalnym treningiem. Te wykonywane w domu są cały czas, ale pamiętajmy o tym, że trening indywidualny, to nie jest to samo, nie dostarcza tych samych emocji. Najgorsza jest ta niepewność, nie wiadomo kiedy i czy w ogóle rozgrywki zostaną wznowione. Trzeba o siebie dbać i siedzieć w domu. Wychodzę jedynie na treningi biegowe, które muszę wykonać.

Czasem ktoś się odezwie na WhatsAppie, gdzie mamy grupę. Nie bardzo jest o czym rozmawiać. Każdy dzień przypomina dzień świstaka. Rano trening, później czas dla rodziny i wieczorem serial. Nie narzekam jednak, bo jestem zdrowy i przynajmniej mogę coś robić i mam rodzinę przy sobie. Tak po ludzku, szkoda mi chłopaków obcokrajowców. Dla nich z pewnością jest to tragedia. Nie dość, że w trakcie sezonu ich kontakt z rodziną jest utrudniony, to teraz nie mają kontaktu nawet z drużyną. Są zamknięci w czterech ścianach, więc to oni potrzebują zdecydowanie najwięcej wsparcia w tej chwili.

Damian Zbozień, piłkarz Arki Gdynia

***

Ćwiczę zgodnie z rozpiską, głównie w domu. Jeśli miałem do zrobienia trening biegowy, jechałem autem na Pole Mokotowskie, dopóki była taka możliwość. Poza tym uczę się angielskiego. Od dawna się do tego zbierałem, teraz pojawiła się korzystna opcja. Łączę się z tak zwanym „trenerem” przez Skype i przez godzinę rozmawiamy. Nacisk kładziemy na praktyczny angielski, dzięki któremu dogadam się na ulicy czy w sklepie, nie podręcznikowy. Ponadto zaczynam zagłębiać się w temat dietetyki. Chcę sam wiedzieć, co i kiedy jeść, a nie dostosowywać się do rozpisanych przez innych diet. Czasu na kwarantannie nie marnuję.

Bartosz Slisz, pomocnik Legii Warszawa

***

Zdałem sobie sprawę, jak smutne będzie moje życie, gdy przestanę grać w piłkę. Tak to teraz wygląda. Nie mam normalnych treningów, nie jeżdżę do klubu, nie widzę się z chłopakami w szatni, nie jemy wspólnych obiadów. Wstaję rano i przez 24 godziny na dobę jestem po prostu tatą. Bardzo mi brakuje piłki, Magda może potwierdzić, że chodzę po domu i we wszystko kopię. Tęskno mi.

Mateusz Klich, zawodnik Leeds United

***

To trudna sytuacja do zaakceptowania, ale najważniejsze w tym momencie jest zdrowie: innych ludzi, krajów, całego świata. Sport to obecnie rzecz drugoplanowa, choć staramy się oczywiście jako profesjonalni piłkarze w miarę możliwości trenować i nie stracić kondycji. Niezależnie od wykonywanego zawodu musimy się poświęcać, żeby te straszne statystyki zaczęły spadać.

Thiago Cionek, zawodnik SPAL Ferrara

***

To, co się dzieje, jest dla mnie skandalem. Chcą nam zrujnować życie. Futbol nie jest kluczowy dla życia. Nikt nie umrze, jeśli zabraknie piłki nożnej. Ale my możemy umrzeć, jeśli będziemy grać. Nie jesteśmy zabawkami. Ze zdrowiem się nie gra. Jeśli szefowie są na sto procent pewni, że nie zachorujemy, niech nam dadzą to na papierze, a nie tylko próbują zrujnować nam życie. Mam w nosie, czy mamy wrócić do treningów 4 maja czy któregokolwiek innego dnia, bo bez gwarancji zdrowotnych nie mam zamiaru tego robić. Zakomunikowałem to już prezydentowi klubu. Jak chce nakładać na mnie kary, proszę bardzo. Mam czyste sumienie. Jeśli po epidemii będę miał wrócić do pracy w barze, zrobię to z podniesioną głową.

Rafael Jiménez Jarque „Fali”, zawodnik hiszpańskiego Cádiz

***

Nie biegamy do mediów, to nie nasza rola, ale pomysły, które czasem słyszę w debacie publicznej, mnie dziwią. Czemu np. tylko sędziowie mieliby biegać w maskach? To piłkarze są bliżej siebie, to między nimi dochodzi od interakcji, dyszą sobie w twarz przy stałych fragmentach, a sędzia przebywa przeważnie kilkanaście metrów od akcji. Powstrzymamy się od „bliskich rozmów trzeciego stopnia” z zawodnikami. Niech ewentualnie lekarze odpowiednich specjalizacji zadecydują: „Maseczki dla wszystkich albo dla nikogo”. Czytałem wypowiedzi wirusologów i kardiologów, że bieganie w masce jest wręcz niezdrowe i groźne!

Szymon Marciniak, sędzia międzynarodowy

***

Zagrożenie związane ze spadkiem powoduje, że zawodnicy diametralnie obniżają poziom wykonania zadań na boisku. To tylko pokazuje, że głowa jest bardzo ważnym elementem, chociaż nie jedynym. Nigdy nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że samą głową da się wygrać mecz.

Paweł Habrat, trener mentalny Lechii Gdańsk

***

Nigdy nie narzekałem na swoich poprzedników, gdy zaczynałem w nowym klubie, taką miałem zasadę. Narzekają słabi szkoleniowcy. Jak masz narzekać, że poprzednik to zrobił źle, tamtego nie dopilnował, po co się za to bierzesz? Żeby publicznie jęczeć? Masz swoje krytyczne zdanie, to się nim nie chwal dziennikarzom, tylko zasuwaj, wymyśl coś, żeby się poprawiło.

Grzegorz Lato, były reprezentant Polski, następnie trener i prezes PZPN

***

Przez te kilkanaście miesięcy pojawiło się mnóstwo teorii spiskowych. Mieliśmy upadać, mieliśmy specjalnie ogłaszać upadłość, mieliśmy przejmować grunty, mieliśmy wyprzedawać piłkarzy, mieliśmy dostawać prowizje i tak dalej. Dla nas wszystkich, Kuby [Błaszczykowskiego], Tomka [Jażdżyńskiego] i mnie, to jest wielka duma, że zostaniemy właścicielami Wisły. Rzeczy, które są nobilitujące, niosą jednak za sobą równocześnie ogromną odpowiedzialność.

Mam świadomość odpowiedzialności, jaką wzięliśmy na siebie i jak trudne zadanie nas czeka. Jestem częścią tego klubu tak jak każdy kibic. Jestem tylko reprezentantem tego, co wszyscy powinniśmy robić w sporcie: dbać o to, by kluby z tradycją i historią nie upadały. Właściciele, sponsorzy, zarządy się zmieniają. Ludzie odchodzą w przeszłość - raz lepiej, raz gorzej. A kluby trwają. To pokazuje, że ich misja jest chroniona na wysokim poziomie.

Jarosław Królewski, wiceprzewodniczący rady nadzorczej Wisły Kraków SA

***

Moja wspaniała i wyrozumiała partnerka sama mówi mi, że widziała, że byłem tu szczęśliwy. Bo byłem - niezaprzeczalnie, to fakt. Ale w pełni rozumiem tę zmianę.

Piotr Obidziński, po tym przestał pełnić obowiązki prezesa Wisły Kraków

***

Po awansie z FC Koeln do Bundesligi klub z własnej inicjatywy zwrócił się do drużyny, czy mielibyśmy ochotę udać się na wspólny wypoczynek. W nagrodę. Oczywiście - każdy powiedział "tak". Cztery dni w Las Vegas, tylko dla piłkarzy. Proszę mnie nie ciągnąć za język, nie powiem, co tam się działo. Zresztą naprawdę niewiele pamiętam.

Nigdy nie dogadywałem się z trenerem Piotrem Stokowcem. Przyjdzie jeszcze czas, by powiedzieć o szczegółach, ale tak śliskiego człowieka rzadko się spotyka. Mam nadzieję, że już nigdy się nie spotkamy. Po rozwiązaniu kontraktu z Lechią bardzo odetchnąłem.

Hot doga ze stacji raczej nie będę brał, choć zależy, o której godzinie. Mówiąc poważnie - o formę dbam zawsze, to moje paliwo. Najwyżej poproszę Anię Lewandowską o rozpisanie diety. W dwa dni wszystko mi ogarnie. Współpracowaliśmy przed każdym dużym turniejem i było super.

Dla niektórych mój transfer jest chory, dla mnie nie. Nie sądzę, by patologią było zjedzenie obiadu w bardzo dobrej restauracji. Można przecież wydać mniej, iść do innej, tańszej. Każdy wybiera po swojemu.

Powiem tak: przez wiele lat grałem w piłkę na wysokim poziomie, za granicą, w reprezentacji. Pracowałem na swoje nazwisko, dlatego teraz kontrakt mam bardzo dobry - najbliższe dwa lata spędzę z uśmiechem na twarzy. Przede wszystkim chcę wywalczyć dwa awanse i pokazać, że warto było mnie ściągnąć.

Zdziwiłby się pan, ilu piłkarzy z nazwiskiem pytało o możliwość gry w Wieczystej. Również tacy, którzy występowali w reprezentacji Polski. A ja po tym transferze miałem bardzo pozytywny odzew. Nawet w kadrze czegoś takiego nie przeżyłem.

Sławomir Peszko, były zawodnik, między innymi, 1.FC Köln i Lechii Gdańsk, po podpisaniu kontraktu z Wieczystą Kraków.

***

Czegoś takiego nie przeżyłem w trakcie swojej kariery w Polsce i Niemczech. Proszę sobie wyobrazić, że Polak rozwiązywał kontrakt z polskim klubem w… języku angielskim. Lechię reprezentował niejaki Zoran Rasic, człowiek który według strony transfermarkt jest agentem piłkarskim. Poziom i forma konwersacji z jego strony przekraczały granice przyzwoitości, z czymś takim nie miałem do czynienia jako profesjonalny piłkarz. Kiedy po 7 dniach osiągnęliśmy porozumienie i potrzebne było tylko wyrejestrowanie mnie z Pomorskiego ZPN i podpis prezesa Mandziary na dokumencie, to w odpowiedzi na taką prośbę dostałem od niego SMSa w języku niemieckim, którego zacytuję: ”Heute bin ich besetzt wie ein damenklo” (tłumaczenie: dzisiaj jestem zajęty jak damska ubikacja).

Artur Sobiech, były zawodnik Lechii Gdańsk

***

To jest Legia. Tutaj rok w roli trenera to jak kilka sezonów w innym klubie.

W dresie zawsze czułem się najbardziej komfortowo. Zamieniłem go na marynarkę, by pokazać, że zmieniła się moja rola w klubie i zespole. Już nie byłem asystentem albo szkoleniowcem tymczasowym. Uznałem, że eleganckie ubranie jest istotne z psychologicznego punktu widzenia. Z czasem dostrzegłem, że większość trenerów, z którymi witam się przed meczami, w tym Waldemar Fornalik z Piasta, nosi dres. Postanowiłem przestać świrować i czuć się przy ławce wygodniej. Wiele osób mówi, że w dresie jestem bardziej naturalny i autentyczny. Zgadzam się.

Wobec zawodników zawsze będę otwarty i szczery. Żadnego nigdy celowo nie oszukam. Każdemu powiem to, co uważam na temat jego przydatności. Obecna Legia to drużyna, o której mogę powiedzieć, że jest „moja” i ją stworzyłem. Oczywiście z nieocenioną pomocą wielu osób będących obok mnie. Ale z tego zespołu jestem dumny i chcę go prowadzić.

Aleksandar Vuković, trener Legii Warszawa

***

Wolałbym przejść do klubu bez rekordu, ale w nim grać, niż pobić transferowy rekord ligi, siedzieć na ławce i pozostać jedynie „rekordem”.

Potrafię grać fizycznie. Mam więcej siły niż wyglądam. Ekstraklasy fizycznie nie odczułem.

Michał Karbownik, zawodnik Legii Warszawa

***

Spodziewałem się, że będzie trudno, ale mimo wszystko liczyłem, że będę mógł wyprowadzać piłkę jak w Polsce. Że będzie na to miejsce i czas. Tymczasem kiedy próbowałem to zrobić na pierwszych treningach, kończyło się stratami. To było zderzenie z innym poziomem taktycznym i technicznym. Po jednym, dwóch kontaktach z piłką trzeba podać.

Sebastian Walukiewicz, obrońca Cagliari Calcio

***

Ludzi nie interesują fakty, przemyślenia osób, które coś przeżyły. Po prostu krytykują, wyśmiewają. Mimo że nie mają żadnego doświadczenia. Ja mówię o tym, co przeżyłem. Taka jest między nami różnica. Ludziom wydaje się, że mam wielkie ego, a to bzdura. Po prostu jestem szczery i otwarty. Efekt jest taki, że obrywam, dlatego nie mam ochoty się w to bawić. Skasowałem konto na Twitterze. Uznałem, że do niczego nie jest mi potrzebne, bo to miejsce, w którym anonimowi ludzie wylewają z siebie mnóstwo jadu. Nie ma sensu zaśmiecać sobie tym głowy. Mam co robić w życiu.

Przez kontuzję nieoczekiwanie dostałem czas wolny, którego mi brakowało. Od 16. roku życia, kiedy zacząłem grać w piłkę w pierwszej drużynie Lecha, najdłuższe wakacje, jakie miałem, trwały dwa tygodnie. Organizmu się nie oszuka, potrzebuje odpoczynku. Widocznie musiałem na chwilę się zatrzymać.

Dawid Kownacki, zawodnik Fortuny Düsseldorf

***

To sprawa między selekcjonerem a Zbyszkiem Bońkiem. Ale uważam, że jeśli chcemy odegrać jakąkolwiek rolę w EURO, to Brzęczek musi odejść. Dwa lata temu byłem za tym, by Jurek poprowadził kadrę. Ale przez ten czas pokazał, że on może i z klubu wyszedł, ale klub z niego nie.

Jan Tomaszewski, były reprezentacji Polski

***

To w takim razie powiedzmy tak, niech się również Zbyszek Boniek poda do dymisji. O czym my mówimy? Dajcie człowiekowi, który powtarzam, wprowadził reprezentację do finałów Euro popracować i poprowadzić tą drużynę w tym finałowym turnieju.

Janusz Kupcewicz, były reprezentant Polski o ewentualnym zwolnieniu selekcjonera Jerzego Brzęczka

***
Nie wyobrażam sobie, byśmy mieli pojechać na EURO z innym trenerem. To z Jerzym Brzęczkiem osiągnęliśmy sukces, którym był awans. My, piłkarze, stoimy murem za selekcjonerem. Swoim zaangażowaniem i pracowitością pokazał, jak bardzo mu zależy na kadrze.

Kamil Grosicki, piłkarz West Bromwich Albion

***

Mam prostą zasadę: jeśli mam do kogoś zaufanie, to ono jest stuprocentowe. I tak jest w przypadku Jerzego Brzęczka. Gdyby to nie było sto procent, to byśmy się pożegnali. Tak naprawdę od początku byłem przekonany, że jeżeli będziemy przedłużać, to właśnie do końca 2021 roku. Ta decyzja jest logiczna, a spekulacje na ten temat mnie nie interesują. Nie brałem nich udziału. To że dziennikarze nie trzymają ciśnienia, spekulują, to ich sprawa. Ja je trzymałem i z Fornalikiem, i z Nawałką i z Brzęczkiem.

Zbigniew Boniek, prezes PZPN

***

Jurek? Jurek Bzencek! On też się na wszystkich darł, ale porównując go z Hajtą to niebo i ziemia. Obaj byli w podobnym wieku, ale Hajto przechodził kryzys. Prowadził życie, jakie prowadził. Ciągle nie miał pieniędzy. Ode mnie pożyczył 9 tysięcy. Myślisz, że oddał? Zapomnij! To dziwne, że dwóch w podobnym wieku – Jurek i Hajto – są w tak różnych momentach życia. A obaj byli przecież dobrymi piłkarzami. Jeden jest na topie, a drugi pożycza pieniądze od Marko Bajicia.

Marko Bajić, były piłkarz Górnika Zabrze

***

Potrafiliśmy się bawić, ale nie było na to czasu w trakcie sezonu. My graliśmy w zasadzie co trzy dni, więc jak mieliśmy iść balować? Urodziny, wkupne - wtedy coś organizowaliśmy. Ale tylko wtedy, kiedy był jeden dzień w weekend wolny, a następny mecz graliśmy za tydzień. A jak już wyszliśmy, to nie piliśmy do spodu. To jest jakiś mit, że 20 lat temu piłkarze prowadzili się gorzej niż teraz. To ktoś myli z latami 70. i 80. - o chlaniu w tych czasach krążą legendy. A my codziennie rano w klubie mieliśmy sprawdzany poziom nawodnienia organizmu, byliśmy w Schalke pod pełną kontrolą, ale też nikt nas nie musiał trzymać na smyczy, bo od tego, jak się prowadziliśmy, zależały nasze kariery. Teraz piłkarze też wychodzą. Sukces trzeba uczcić.

Tomasz Hajto, były reprezentant Polski

***

Biorę życie, jakim jest. Nie mogę powiedzieć, co będę robił jutro. Nie jestem przesadnie ambitnym człowiekiem, chcę być po prostu szczęśliwy. Jeśli coś da mi satysfakcję, zajmę się tym.

Uważam, że dobrze zrobiłem, wracając [do Nigerii]. Gdybym został w Polsce, co bym robił całymi dniami? Moje życie byłoby bardzo nudne, nie mam wielu przyjaciół w świecie piłki. W Polsce wielokrotnie czułem się samotny, tu mogę spotykać się z kolegami ze szkoły.

Rasizm to większy problem społeczny, wykraczający poza futbol.

Emmanuel Olisadebe, były reprezentant Polski

***

Śp. Henryk Loska (ówczesny kierownik olimpijskiej reprezentacji - red.) powiedział po igrzyskach [w Barcelonie], że „Kowalem” powinna zainteresować się Barcelona. Później ktoś coś dopowiedział i wyszło na to, że rzeczywiście Barcelona mnie chciała. Dlatego tych doniesień nie brałem na poważnie. Rzuciłem na odczepnego coś w stylu, że skoro rzeczywiście się mną interesują, to zapraszam do mnie na Bródno.

Była swego rodzaju kontrola ze strony Jurka Brzęczka, który był kapitanem tej reprezentacji i prawą ręką Wójcika. Często zdarzało się tak, że w pewnym momencie mówił, że została nam jeszcze godzinka i się do tego stosowaliśmy. Jeśli ktoś potrzebował walnąć jeszcze ze 2-3 szybkie piwka, to zdążył. Chodziło o to, żeby się nie zasiedzieć i nie nadużywać dobrej woli Wójcika. Bo z nim lepiej było żyć w zgodzie.

Chciałem, żeby standardy z kadry olimpijskiej zostały przeszczepione do pierwszej reprezentacji, a przy tamtym zarządzie było o to trudno. Górski? To był naprawdę spokojny człowiek. Był w Barcelonie, ale praktycznie nie mieliśmy kontaktu. Przemówił do nas tylko raz - po przegranym finale. Mogliśmy mieć o to do niego żal, bo wyszło na to, że wcześniejsze zwycięstwa były czymś normalnym. Siedzieliśmy wkur***, a pan Kazimierz wszedł do szatni i powiedział, że było dobrze. No jak mogło być dobrze, skoro przegraliśmy?

Wojciech Kowalczyk, srebrny medalista igrzysk olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku

***

Miałem 14 lat, gdy już czytałem artykuły o sobie w gazetach. Gdy zostałem wybierany na najlepszego bramkarza jakiegoś turnieju, zawsze jakaś wzmianka była. Pamiętam, że jeden tekst nosił tytuł „Największy talent bramkarski w Polsce”. Dla młodego chłopaka to była fajna sprawa. Najlepsze było, że zdarzało mi się rozgrywać dwa mecze z rzędu, jeden po drugim. Występowałem w juniorach młodszych, a w międzyczasie obok murawy rozgrzewał się już zespół starszych, czekając na swój mecz. Kończyłem i od razu wchodziłem do bramki na następne spotkanie. Dziś sobie tego nie wyobrażam, ale wtedy cieszyłem się, że mogę się sprawdzić się w starciach z chłopakami 2-3 lata starszymi.

Bartosz Białkowski, bramkarz Millwall

***

To były takie czasy, w których każdy coś przez granicę przemycał. Brało się stówę, dwie zielonych i wracało z trudno dostępnym u nas towarem. Bez zgody władz nie można było wywieźć nawet dolara i nie dało się też przywieźć grama złota. Choć gdy się przywozi złoto do kraju, to kraj się chyba bogaci, nie mam racji?

Jan Małkiewicz, były zawodnik Legii i Gwardii Warszawa

***

Miałem na kartce listę rzeczy do kupienia, produkty dla rodziny, jak i znajomych. Włochy to była wtedy stolica mody, czyli na pierwszym miejscu były ciuchy, ale mieliśmy ograniczony czas na chodzenie po sklepach. Jak rano ruszyliśmy do domu towarowego, ekspedientki początkowo się nas wystraszyły. Dopiero co otworzyły sklep, a my już się do niego wpakowaliśmy. Czasami byliśmy jak szarańcza. (śmiech) Braliśmy też ze sobą towar na sprzedaż. To były przede wszystkim kryształy, wódka oraz pamiątki z Cepelii. Te produkty najlepiej schodziły.

Raz celnicy sprawili, że czułem się upokorzony. Było to chyba podczas wylotu na pierwszy mecz z AS Romą. Na Okęciu doczepili się do mnie, bo miałem 25 dziesięciozłotówek. Wziąłem tyle, bo łatwo można było je wymienić na półdolarówki. Nie chcieli mnie wypuścić na mecz. Na szczęście poleciałem, ale wytoczono mi sprawę. Trochę to później trwało, nie przedstawiono mi jednak żadnych zarzutów.

Najczęściej ofiarą naszych żartów padał bramkarz Jan Gomola. Kiedy budował dom, po treningu zawsze wkładaliśmy mu po kryjomu cegłę do plecaka. Kiedy ją wyciągał, śmialiśmy się, że przyda mu się na budowie. Kolejnym popularnym żartem było ustawianie wiadra z wodą nad drzwiami. Pamiętam, jak wrobiliśmy naszego kierownika Mariana Olejnika. Powiedzieliśmy mu, że ktoś do niego dzwoni i musi szybko iść do pokoju. Kiedy otworzył drzwi, wylała się na niego woda. Wtedy w Górniku atmosfera była świetna.

Jan Banaś, były zawodnik Górnika Zabrze i reprezentacji Polski

***

[Leszek Jezierski] Nie cierpiał rozczulania się nad sobą. Gdy któryś z nas narzekał, że coś go tam boli, że kłuje w udzie, w kolanie, w łydce, on zawsze miał jedną odpowiedź, którą nas rozbrajał: „A mnie w ch... strzyka i nie marudzę!”. To była odzywka na wszystko.

Pamiętacie Claudio Gentilego? Wielki piłkarz, ale też wielki prowokator. Marek Pięta opowiadał mi, że jak go sfaulował, to nie dość, że „przypadkowo” napluł na niego, to jak podawał rękę, żeby mu łatwiej było się podnieść z murawy, to jeszcze bardziej „przypadkowo” na drugą stanął mu korkami. Marek nie wiedział, co zrobić, bo najchętniej by przywalił cwaniakowi. Człowiek wył z bólu i ze złości, a jeszcze mógł kartkę dostać, że reaguje agresją na gest „przeprosin”. Taki to był mecz. Na szczęście mimo błędów i przeoczeń sędziego udało się doprowadzić do rzutów karnych.

Andrzej Grębosz, były zawodnik Widzewa Łódź

***

W drugiej połowie lat 70. chciałem przejść do Widzewa. Zgłosił się do mnie Ludwik Sobolewski, który budował mocną drużynę. W Ruchu zarabiałem mało. Pojechałem do Łodzi, działacze pokazali mi, gdzie będę mieszkał. Trzypokojowe mieszkanie w nowym bloku z dużym balkonem. Kierownik drużyny Stefan Wroński mówił, że została już wpłacona kaucja na moje nazwisko, miał także przekazać mi książeczkę mieszkaniową. Po powrocie na Górny Śląsk przygotowałem się do przeprowadzki. Kiedy ruszyłem samochodem w drogę do Łodzi, na rondzie w Katowicach zatrzymała mnie milicja! Zabrali mi dokumenty i musiałem jechać za nimi. Byłem wtedy w samochodzie razem z żoną i dzieckiem. Zawieźli mnie do Trzcionki i tam zostałem ostro zrugany. „Ja ci pokażę Widzew Łódź! Chcesz teraz spier... z Chorzowa?!”. Przy mnie zadzwonił do Sobolewskiego i jego też opierniczył. Widzewiacy szybko wycofali się z transferu, a ja bałem się, że zostanę na lodzie i będę musiał iść do roboty do huty. Trzcionka odłożył słuchawkę i zwrócił się do mnie: „No i co teraz?”. Zacząłem się bronić. „A co pan myśli, ja mam poświęcać się dla Ruchu, talonu na auto nie dostałem, mieszkanie muszę sobie sam załatwiać”. Trzcionka na to: „Trzeba było tak od razu”. Od ręki dostałem talon na samochód.

Jan Benigier, były zawodnik Ruchu Chorzów

***

Ludzi z takim poczuciem humoru, zdrowym rozsądkiem, który nie wynikał z czytania ksiąg, jest naprawdę niewielu. To był [Kazimierz Górski] urodzony psycholog, socjolog, trener. Miał to we krwi, nie musiał się tego uczyć. Kiedyś była audycja „Z Kolbergiem po kraju”. Parafrazując, mógłbym stworzyć „Z Górskim po kraju”. Przeżyłem tych historii setki. Byłem wiceprezesem, ale sam narzuciłem sobie rolę jego kamerdynera.

Idziemy przez las, pan Kazimierz stwierdza: „Panie Misiu, tu gdzieś mecz grają”. Wydało mi się to mało prawdopodobne, ale on był uparty. Po jakichś dwóch kilometrach zaczęło wyłaniać się boisko. Osada w lesie, może ze sto domów. I na murawie toczy się mecz. Do dziś pamiętam nazwę drużyny: Darz Bór Dobry Lasek. Kiedy miejscowi zobaczyli pana Górskiego, natychmiast przerwali spotkanie, pobiegli do chałupy po fotel, usadzili go, mnie obok. Pan Kaziu spojrzał na nich i oświadczył: „Panowie, kolega Strejlau (ówczesny selekcjoner – przyp. red.) poszukuje napastnika do reprezentacji. Słyszałem, że tutaj jest niezły, ten z numerem dziesięć” – stwierdził i wskazał na chłopa, którego widział w akcji przez dwie minuty. Kazał mi wyjąć notes i zapisywać swoje uwagi. „A pan Misiu szuka tu sędziego na mistrzostwa świata. Ten wasz co prawda jest z brzuszkiem, ale jak schudnie, to kto wie, może się załapie?” – dodał.

Michał Listkiewicz, były prezes PZPN

***

Cytaty (z okresu: kwiecień-czerwiec 2020 roku) pochodzą z: przegladsportowy.pl, businessinsider.com.pl, wp.pl, polsatsport.pl, legia.com, onet.pl, sportdziennik.com, sport.pl, se.pl, sport.tvp.pl. Piastowane funkcje oraz przynależność klubowa wymienionych osób w momencie udzielania wypowiedzi.

▬ ▬ ● ▬