Znów jest mega

Są piłkarze, którymi nie sposób się znudzić. Nawet wtedy, gdy za wiele nie pokażą na boisku. Właśnie przeczytałem wywiad z jednym z nich.

Łukasz Gikiewicz w 2012 roku zdążył zdobyć ze Śląskiem Wrocław mistrzostwo Polski zanim ruszył w świat. Ale skłonność do podróżowania po klubach piłkarskich miał od dziecka. Już jako junior zwiedził trzy w Olsztynie, gdzie się urodził. W wieku seniora zaliczył siedemnaście kolejnych w ciągu trzynastu lat!!!

To chyba ścisła światowa czołówka, tym bardziej, że te kluby są rozrzucone po świecie. Oprócz Polski występował też na Cyprze, w Kazachstanie, Bułgarii, Arabii Saudyjskiej, Tajlandii i Jordanii.

Tacy piłkarze są ulubieńcami dziennikarzy. Skoro nieustannie zwiedzają kraje i ligi, zawsze coś interesującego usłyszą albo zobaczą. Wspomnienia z dwudziestu klubów muszą być ciekawsze niż z jednego. Nie ma co tego wątpliwości. Nawet jak nie są to kluby specjalnie znane.

A jeśli taki zawodnik spełnia jeszcze jeden warunek, lubi się produkować w mediach, wtedy jest wręcz wymarzonym rozmówcą. Gikiewicz jest na pewno. Wystarczy mu zadać pytanie, a rozmówca nie będzie się nudził.

Polski napastnik został właśnie mistrzem Jordanii ze swoją drużyną Al-Faisaly. Czyli mistrzem kraju, którego reprezentacja zajmuje 109. miejsce w aktualnym rankingu FIFA. Ale kogo to obchodzi? Gikiewicza na pewno nie. Tak opisuje swoje wrażenia po zdobyciu tytułu w wywiadzie dla „Piłki Nożnej”:

„Cieszę się, że w obu tytułach miałem spory udział, bo grałem w kluczowych, ostatnich meczach, które musieliśmy wygrać. Ze Śląskiem pokonaliśmy w ostatniej kolejce Wisłę Kraków, a ja rozegrałem prawie całe spotkanie. Gola nie strzeliłem, ale teraz to sobie odbiłem. W ostatnim meczu ligowym wygraliśmy 4:0, zdobyłem pierwszą bramkę, zaliczyłem asystę przy drugiej. Wszystko ułożyło się kapitalnie”.

Skromność nie jest na pewno jego najmocniejszą stroną, skoro mówi jeszcze i to:

„Fani mnie kochają, serio! Jestem pierwszym obcokrajowcem, który wywodzi się z kompletnie innej kultury, ale naprawdę nie mogę na nic narzekać. Na żadnym kroku nie pozwalają mi odczuć, że jestem inny. Ludzie często skandują na stadionie: Lukas!, bo bardzo trudno im wymówić moje nazwisko. Dzieciaki biegają w koszulkach z moim numerem. Dla mnie są to nowe okoliczności, nigdy nie miałem takich sytuacji, jakich doświadczam w Ammanie”.

Właściwie nic nowego. Przed dwoma laty, gdy przechodził do Lewskiego Sofia, też potrafił wystąpić w głównej roli, choć pozornie była to rola szarej myszki (za: przegladsportowy.pl):

„Na prezentację drużyny przyszło 15 tysięcy kibiców. Było mega. Na lotnisku przywitało mnie sześć kamer, dziennikarze śledzili każdy krok. Byłem zaskoczony – przyjeżdża szary zawodnik, a fani i media traktują cię w taki sposób. Chcę teraz z Lewskim zakwalifikować do europejskich pucharów i wygrać Puchar Bułgarii. W ekstraklasie naszym celem jest trzecie miejsce. Nie jest to anonimowy klub, można z niego trafić do większego. To słowa prezesa”.

Niestety się nie sprawdziły, skoro Gikiewicz trafił do klubu Al-Wehda z Arabii Saudyjskiej. Ale chyba zupełnie mu to nie przeszkadza. Już przed dwoma laty wyznał:

„Pojadę wszędzie. Mogę wrócić do Polski, albo pojechać do Chin czy znowu do Kazachstanu. Nie mam z niczym problemu. Nie jestem turystą. Ale nie denerwują mnie takie opinie o mnie. Moje życie się tak toczy. To tak jak w związku – czasami jest dobrze, a czasami przychodzą cięższe dni. Nie wiesz, co będzie jutro. Życie uczy”.

Pewnie, że uczy. Dziennikarze od Gikieiwcza mogą się nauczyć autopromocji. A przy okazji dostaną w nagrodę sporo barwnych zdań, w których na pewno nie będzie niestrawnych kawałków w stylu: „damy z siebie wszystko”, „nigdy tak ciężko nie trenowaliśmy” czy „nie mamy nic do stracenia”…

▬ ▬ ● ▬