120 km!

Po gali FIFA The Best jednej nagrodzie poświecono najmniej uwagi. Wciąż nie mogę uwierzyć za co została przyznana, odkąd dokładnie to sprawdziłem.

Myślę o nagrodzie dla kibica roku. Otrzymał ją pewien Brazylijczyk. Z transmisji gali zapamiętałem tylko, że przeszedł sześćdziesiąt kilometrów by obejrzeć mecz. No i jeszcze jego fantastyczną, spontaniczną radość, gdy dowiedział się, czy raczej po chwili do niego dotarło, że właśnie on został zwycięzcą.

Pomyślałem, że zostawię go na okres po szaleństwie związanym z wygraną Roberta Lewandowskiego, które trudno było czymkolwiek przebić. Że to temat akurat na zbliżające się święta. Ale gdy zacząłem go zgłębiać, oniemiałem z wrażenia.

Marivaldo Francisco da Silva ma 48 lat i uwielbia piłkę nożną. A najbardziej uwielbia drużynę Sport Club do Recife. Tak bardzo, że na każdy jej mecz na własnym stadionie idzie 60 kilometrów. Myślałem, że to pomyłka. Jak można tyle iść na mecz? Czyli tyle samo przejść wracając do domu, w sumie za każdym razem 120 kilometrów!

Dlatego postanowiłem sprawdzić. I okazało się, że miasteczko Pombos, w którym mieszka Da Silva, jest rzeczywiście oddalone od stadionu Ilha do Retiro, na którym ogląda mecze drużyny „będącej sensem jego życia”, o sześćdziesiąt kilometrów. Nie ma więc mowy o żadnej pomyłce.

Kiedyś mieszkał w mieście Olinda znacznie bliżej Recife, ale… (za: fifa.com):

„Mieszkam ze swoją matką. Jest dla mnie wszystkim. Przed dwunastoma laty stwierdziła, że jej marzeniem jest spędzić resztę życia w Pombos, dlatego tam się przenieśliśmy”.

To znacznie dalej od Recife, jednak Da Silva i tak oglądał wszystkie mecze ukochanej drużyny:

„Jeździłem autobusem albo ktoś mnie podwoził. Ale w 2016 roku straciłem pracę. Jesteśmy bardzo biedni. Nie mam pieniędzy na bilet autobusowy”.

Zaczął więc chodzić na mecze – 60 kilometry w jedną stronę!!! Ale nie narzeka:

„Moim życiem jest mama i Sport Club do Recife. Dlatego modlę się do Boga. Wychodzę myśląc – jesteś zdrowy, masz dwie nogi. To dobry tok myślenia”.

Przyznaje, że nigdy nie miał też pieniędzy na bilety na mecze, ale…:

„Bóg czuwa nade mną, dlatego nie opuściłem żadnego. Zawsze znalazł się ktoś, kto zaoferował pomoc przy zakupie biletu, jak anioł stróż. Nie potrafię wyrazić słowami ludzkiej wspaniałomyślności”.

Marsze zaczął w 2017 roku:

„Mam swój plecaczek. Zabieram płaszcz przeciwdeszczowy i kapelusz przeciwsłoneczny. Zabieram wodę i trochę ciastek. To sześćdziesiąt kilometrów. Ich pokonanie zabiera mi około dziesięciu i pół godziny. Czasami ludzie podwożą mnie do domu, ale najczęściej chodzę”.

I dodaje ze śmiechem:

„Zawsze łatwiej jest iść, gdy wygrywamy mecz”.

Najgorzej, gdy ten kończy się późnym wieczorem:

„Ponieważ jest ciemno, muszę poczekać aż się rozjaśni. Idę do supermarketu położonego blisko stadionu, czynnego całą dobę. Jest tam ławka, na której mogę odpocząć. Czas mija na rozmowach z pracownikami sklepu, którzy stali się moimi przyjaciółmi. A mija jeszcze szybciej, gdy pomagam im ustawiać wózki na zakupy”.

Gdy w ubiegłym roku telewizja „Globo” nakręciła o nim reportaż, stał się rozpoznawalny, coraz więcej osób zaczęło oferować mu podwiezienie do domu. Ale najszczęśliwszym dniem jego życia był ten, w którym został nominowany do nagrody FIFA dla kibica roku:

„Nie myślałem, że mam szansę na zwycięstwo, ale już sama nominacja uczyniła mnie niewiarygodnie szczęśliwym”.

Zachwycił się tym, jak został potraktowany przez ukochany klub:

„Wynajęli mi pokój w hotelu w Recife, zorganizowali oglądanie ceremonii przyznania nagród w siedzibie klubu. Dali mi garnitur, zaprowadzili do fryzjera”.

I dodaje:

„Jestem niezmiernie wdzięczny. Nie zrobiłem niczego dla sławy, zrobiłem wyłącznie z miłości do klubu”.

W historii Marivaldo Francisco da Silvy najwspanialszy jest niewiarygodny życiowy optymizm jakim zaraża wszystkich wokół siebie:

„Zawsze byłem szczęśliwy. Kiedy byłem dzieckiem, byłem zawsze głodny, ale byłem zawsze szczęśliwy”.

Gdy poznałem jego historię pomyślałem, że najsmutniejsze w niej było to, że prawie nikt jej nie zauważył. A przecież to temat (nieskromnie powiem – trochę się na tym znam) niewiarygodnie medialny.

Od przyznania nagród FIFA zdążyłem się już dowiedzieć co Lewandowski nosi na ręku, ile ma domów, jak wyglądają w środku, co zrobił, a czego nie w każdym momencie swego życia. Zbombardowano mnie informacjami jak świat reagował na dąsy Cristiano Ronaldo, rozkapryszonego narcyzka nie potrafiącego zaakceptować, że nie jest najlepszy. A prawie nikt nie napisał słowa o cudownym człowieku z brazylijskiej prowincji emanującym dobrocią i szczęściem, mimo dokuczającej mu biedy.

Ale pomyślałem też, że gdy któregoś dnia jakieś problemy wydadzą mi się trudne do zniesienia, przeczytam jeszcze raz tekst o Marivaldo Francisco da Silvie, by za bardzo się nad sobą nie rozczulać.

▬ ▬ ● ▬