A dziewuchy (znów) zuchy

W trzech meczach rozegranych w ostatnich dniach w różnych międzynarodowych rozgrywkach polskie drużyny zdobyły tylko punkt. Przynajmniej cenny.

Najwięcej uwagi skupiała oczywiście Legia Warszawa, która poległa 0:3 w Neapolu w meczu grupowym Ligi Europejskiej. Wszystkie bramki straciła w końcówce, co mogłoby sugerować, że długo dzielnie walczyła. Gdy przegrywała 0:1 miała nawet szansę na wyrównanie. Nie należy jednak na tym fakcie budować zbyt daleko idących wniosków.

Napoli posiadało ogromną przewagę, stworzyło wiele sytuacji bramkowych, było jednak nieskuteczne. Gdyby Legii udało się ten mecz zremisować, musiałaby mieć monopol na szczęście. A miała go aż nadto w pierwszych dwóch meczach, więc liczenie na jeszcze więcej stanowiłoby grzech pychy. Dlatego nie do końca mogę się zgodzić z trenerem Legii Czesławem Michniewiczem, choć rozumiem, że on opisuje mecz głównie poprzez swoje emocje:

„Wryły mi się w pamięć momenty, w których straciliśmy gole. Kiedy tracisz bramkę, w momencie gdy możesz ją zdobyć, to czujesz olbrzymi niedosyt i ból. Wiedzieliśmy, że w przypadku straty gola będzie nam trudno odwrócić wynik, ale mieliśmy jeszcze swoją szansę, by wyrównać. Wiedzieliśmy, że okazji wiele nie będzie, dwóch najważniejszych nie wykorzystaliśmy. Siedzi to też w głowach zawodników”.

Trudno mieć jednak jakiekolwiek pretensje do piłkarzy z Warszawy. Walczyli jak potrafili najlepiej. Walczyli jednak z lepszymi piłkarzami.

Po meczu w Neapolu nie ma raczej wątpliwości, że mistrz Polski nie dysponuje potencjałem, by dzielić i rządzić w swojej grupie, choć nadal zajmuje w niej pozycję lidera po trzeciej kolejce. Nie sądzę jednak, by utrzymał ją po ostatniej. Zajęcie trzeciego miejsca, gwarantującego przerzucenie do Ligi Konferencji Europy i występy w jej fazie pucharowej na wiosnę, uznam za spory sukces Legii.

Chyba większe nadzieje na dobry wynik były przed rewanżowym meczem młodzieżowej Ligi Mistrzów z udziałem Pogoni Szczecin. Nadzieje uzasadnione, skoro u siebie pewnie wygrała z Deportivo La Coruña 3:0. Niestety w Hiszpanii, w obecności ponad ośmiu i pół tysiąca widzów (!), gospodarze odrobili straty już po pierwszej połowie. W doliczonym czasie gry drugiej zdobyli czwartą bramkę i awans do następnej rundy.

Chyba nie tak miało być. Po pierwszym meczu zaczęto snuć teorie o świetnej pracy z młodzieżą w Szczecinie. Może to i prawda, ale tylko na tle krajowych rywali. Rówieśnicy z Hiszpanii pokazali juniorom Pogoni jak wiele im jeszcze brakuje na tle rówieśników ze znacznie lepszego piłkarsko kraju.

I na koniec mecz eliminacyjny do mistrzostw świata. Jednak nie tych męskich, ale kobiecych. Reprezentacja Polski bezbramkowo zremisowała w nim w Łodzi z Norwegią, czyli liderkami grupy, które w dotychczasowych meczach eliminacyjnych nie straciły nawet bramki. To rywalki z wysokiej półki, teoretycznie znacznie mocniejsze od naszych dziewuch.

Ale Polki okazały się naprawdę dzielne. Z przyjemnością na nie patrzyłem, jak walczą z Norweżkami, mimo że bez najlepszej zawodniczki, kontuzjowanej Ewy Pajor. Nie próbowały im tylko przeszkadzać, ale naprawdę grały w piłkę. Ambicji nie brakuje im nigdy, ale nie pamiętam meczu, w którym miałyby tyle odbiorów i przechwytów z tak silnymi rywalkami! Wywalczony z nimi punkt należy uznać za cenny.

Mogę napisać – dziewuchy znów zuchy. Kiedyś tak chwaliłem polskie juniorki, gdy zostały mistrzyniami Europy. Chciałbym się kiedyś doczekać także sukcesów w wykonaniu seniorek. Wiary nie tracę...

▬ ▬ ● ▬