A jednak zostałeś sam!

Fot. Trafnie.eu

W kończącym się tygodniu najważniejsza była dla mnie informacja, która przeszła niemal niezauważona. Ofiara została niestety uznana za winnego.

Liverpool FC wypożyczył na dwa lata bramkarza Lorisa Kariusa do Besiktasu Stambuł. Ponieważ jego kontrakt z angielskim klubem kończy się wraz z zakończeniem wypożyczenia, bardzo prawdopodobne, że w jego barwach już nie zagra.

Cóż w tym nadzwyczajnego? Niby nic. Klub ma prawo wypożyczyć swojego piłkarza gdzie chce, gdy ten jest takim wypożyczeniem zainteresowany. A Karius jest. Wylądował już w Stambule. Na lotnisku powitali go kibice miejscowego klubu. Ułożył dwie dłonie w kształcie szponów orła. To była jego odpowiedź na ich ciepłe przyjęcie. Orzeł jest przecież symbolem Besiktasu.

I jeszcze drobiazg – Karius miał na twarzy uśmiech. Chyba pierwszy raz od maja. Bo jego kariera dzieli się, i już zawsze będzie się dzielić, na trzy części: do 26 maja, 26 maja i po 26 maja 2018 roku. Wtedy w finale Ligi Mistrzów w Kijowie popełnił dwa straszne błędy, przez które Liverpool przegrał z Realem Madryt 1:3.

Karius płakał jak dziecko zaraz po meczu. Przepraszał za swój występ. Kibice Liverpoolu zachowali się fantastycznie. Wspierali go już z trybun kijowskiego stadionu:

„Ostatecznie nie zrobili niczego szczególnego, bo przecież to… wymarzony scenariusz. Czyż „You’ll Never Walk Alone” nie znaczy w wolnym tłumaczeniu – nigdy nie zostaniesz sam? Idealna okazja, by przekuć słowa w czyn”.    

Menedżer drużyny już tak się nie zachował, choć jest rodakiem Kariusa i powinien teoretycznie pierwszy go wesprzeć:

„Gdy piłkarze Liverpoolu czekali na dekorację na płycie boiska, Klopp sprawiał wrażenie, że za wszelką cenę  unika spotkania z Kariusem. Wrażenie słuszne, bo sam to potwierdził dziennikarzom:

Jego błędy były bardzo wyraźne. On o tym wie, ja o tym wiem i wy też wiecie. Teraz nie jest czas na rozmowę o nich. Taki dopiero nadejdzie”.   

Widać było, że nie może mu tego darować. Nie tylko on. Angielskie media dokonały na   niemieckim bramkarzu linczu i apelowały, by natychmiast pokazać mu w Liverpoolu drzwi. Ale ponieważ życie bywa przewrotne, kilka dni później okazało się, że:

„Karius przeszedł specjalistyczne badania neurologiczne w Stanach Zjednoczonych. Lekarze nie pozostawili żadnych wątpliwości – przyczyną popełnionych błędów przez bramkarza było wstrząśnienie mózgu! Doznał go na początku drugiej połowy meczu finałowego w starciu z obrońcą Realu Sergio Ramosem, który uderzył go łokciem w głowę. Bramkarz nie miał prawa dalej grać, ale pozostał na boisku i w konsekwencji został później uznany za głównego winnego porażki Liverpoolu”.

Na Kloppie nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Latem ściągnął z Romy Brazylijczyka Alissona płacąc ponad siedemdziesiąt milionów euro, co jest światowym rekordem transferowym wśród bramkarzy. Kariusa skreślił ostatecznie, choć bardzo ciepło się o nim wypowiedział na pożegnanie:

„To dobre dla niego. Naprawdę sądzę, że Loris jest fantastycznym bramkarzem w optymalnym wieku”.

Być może dobre. To się wkrótce okaże. Dlaczego jednak Klopp na pożegnanie nie powiedział prawdy o meczu w Kijowie? Dlaczego jednoznacznie nie wstawił się za bramkarzem, który nie powinien po starciu z Ramosem pozostać dłużej na boisku?

Bo za te dwie bramki stracone po koszmarnych błędach już bardziej odpowiada Klopp niż Karius. Przecież lekarz z jego sztabu badał bramkarza na murawie i pozwolił mu dalej grać. A w angielskim klubie menedżer jest ważniejszy od Boga, odpowiada za wszystko.

Czyżby Klopp, odbierany powszechnie jako przeuroczy żartowniś, znalazł winnego swojej kolejnej porażki w finale Ligi Mistrzów, który tak naprawdę był ofiarą? Jego żarty będą odtąd dla mnie raczej gorzkie...

 ▬ ▬ ● ▬