A Lewandowski na bramce...

Fot. Trafnie.eu

Polska tylko zremisowała bezbramkowo z Litwą w ostatnim meczu towarzyskim przed wylotem na EURO do Francji. Są jednak gorsze wiadomości.

W tym meczu miała byś strzelanina. I zaczęła się w pierwszej minucie. Chyba po piętnastu sekundach dobrą sytuację do zdobycia bramki stworzyli sobie Litwini. Chyba ktoś im zapomniał powiedzieć, że miało być odwrotnie.

Przyjechali grać z reprezentacją sąsiadów, gdy jej zbliżającym się występem na EURO podnieca się cały naród. A oni w swoim kraju są traktowani jak dodatek do koszykówki, dyscypliny tam bezkonkurencyjnej jeśli chodzi o skalę popularności. Dla niektórych występ przeciwko Polsce mógł stać się okazją, by dostać pracę w najbliższym sezonie w Ekstraklasie. Pewnie szybko się przekonamy z jakim skutkiem.

Zostali dobrani jako rywale w ostatnim meczu Polaków przed wyjazdem do Francji, by poprawić im humory. Wydawało się to zasadne szczególnie po meczu z Holandią. Może po nim niektórym ostudziły się nieco głowy. Już nie wszyscy myśleli o gradzie bramek z Litwinami, ale o zwycięstwie na pewno. Skończyło się bezbramkowym remisem.

Rywale grali, jakby od tego wyniku zależał ich awans do jakiś finałów. Cieli równo. I może lepiej. Takie przetarcie, głównie fizyczne, przed walką z Irlandią Północną może okazać się wyjątkowo przydatne. Co prawda Grzegorz Krychowiak w czasie meczu chciał lać jednego z Litwinów, który ostro wjechał w niego od tyłu. Trener Nawałka na konferencji prasowej po meczu pochwalił jednak rywali za tak ostrą grę, uważając, że dzięki temu jego zawodnicy mieli świetny sprawdzian.

Kamil Glik nazwał sytuację z samego początku spotkania jego największym „negatywem”. Chyba raczej pozytywem!? Dzięki niej nikt nie przyśnie w pierwszych minutach pojedynku z Irlandią Północną w niedzielę w Nicei. Na pewno taki rodzaj dekoncentracji się nie powtórzy.
Nie martwi mnie zupełnie (tyko) bezbramkowy remis, bo nie ma on większego znaczenia. Drużyna nie grała w najsilniejszym składzie, brakowało choćby Lewandowskiego, a inni zostali wcześniej zmienieni. Trudno też wymagać, by chwilę przed ważnym turniejem ktoś ryzykował kontuzję w stykowych sytuacjach. Stałych fragmentów, by nie zdradzać ich rywalom z grupy, nie rozgrywano według przećwiczonych schematów.

Po meczu z Litwą martwi mnie, czy wręcz przeraża, co innego. Tuż przed początkiem mistrzostw Europy linia defensywna reprezentacji Polski przestała właściwie istnieć! To nawet nie wygląda źle, to wygląda wręcz DRAMATYCZNIE.

Wystawienie przez Nawałkę Bartosza Kapustki na prawej obronie przeciwko Litwinom uznałem raczej za akt rozpaczy niż wypróbowania wyżej wspomnianego na zupełnie nowej dla niego pozycji. Równie dobrze selekcjoner mógłby próbować na bramce Lewandowskiego.

Najpierw wypadł z powodu kontuzji Maciej Rybus, który przecież był pasowany na lewą obronę na siłę, ze względu na posuchę na tej pozycji panującą od lat. Teraz słyszę, że nie wiadomo czy Łukasz Piszczek będzie w pełni zdrowy. To akurat nie dziwi, bo niedawno poświeciłem mu kilka zdań w nawiązaniu do jego problemów ze zdrowiem.

I jeszcze z Litwą z powodu kontuzji nie zagrał Michał Pazdan. Nie wiadomo na razie jak poważny to uraz. Nie wiadomo więc czy będzie gotowy na niedzielę. Trzeba pamiętać, że i tak był tylko alternatywą z konieczności dla Łukasza Szukały, który wypadł z kadry. Właściwie jedynym pewniakiem pozostaje Glik.

A przecież w obronie powinni występować zawodnicy, którzy rozumieją się na boisku z zamkniętymi oczami. Wystarczy jeden błąd w komunikacji czy ustawieniu, by zapłacić za to stratą bramki. Jak mają się jednak rozumieć, skoro niektórzy ze sobą prawie nigdy nie grali? Na przykład Glik z Salamonem, bo taki wariant na środku obrony też jest możliwy.

Czekam jednak na niedzielny mecz z Irlandią Północną ze spokojem. Nic innego raczej mi nie pozostało. Mistrzostwa się jeszcze nie zaczęły, a schody już zrobiły się strasznie strome.

▬ ▬ ● ▬