A może się uda?

Fot. Trafnie.eu

Okazało się, że puenta z ostatniego tekstu może być mottem kolejnego: „Solidarność kończy się zawsze tam, gdzie zaczynają się interesy”.
 
Wydaje mi się, że zdanie idealnie pasuje do opisania przypadku Liverpool FC, który (za: wp.pl): „...w sobotę poinformował, że wysyła niegrającą część personelu na urlop. 80 procent ich pensji, do wysokości 2,5 tysiąca funtów miesięcznie, miało pokrywać państwo w ramach programu pomocy przedsiębiorstwom. 20 procent miał dopłacić klub”.
No i wybuchła afera:
 
„Sześć tygodni wcześniej, jeszcze zanim koronawirus SARS Cov-2 zawładnął światem, Liverpool ujawnił, że ma 533 milionów funtów rocznego obrotu i 42 mln funtów zysku. Jest siódmym najbogatszym klubem na świecie. Rządowa pomoc dla takiego giganta, w sytuacji gdy pensje zarabiających kosmiczne pieniądze piłkarzy nie są jeszcze obniżone, wprawiła w osłupienie. Wszystkich: byłych piłkarzy, kibiców i dziennikarzy”.
 
Prosiłbym, by wyłączono mnie z tego grona. Za stary jestem, by cokolwiek w futbolowym świecie wprawiało mnie w osłupienie. A tym bardziej jakiekolwiek manewry mające na celu zarabianie pieniędzy z piłką w tle. Co oczywiście nie znaczy, że mam ochotę pochwalić szefów Liverpoolu za spryt i próbę przytulenia pieniążków od brytyjskiego państwa. Ale naiwnością byłoby zdziwienie, że do takiej próby doszło. Czyli wymaganie od bogaczy solidarności z biedniejszymi. I nie ma tu większego znaczenia, czy klub zanotował niedawno 42 miliony zysku, czy 42 miliony strat.
 
Znaczenia nie ma bowiem stan konta, ale mentalność ludzi owym kontem zarządzających. W piłce krążą tak gigantyczne pieniądze, że śmieszne byłoby oczekiwanie w takich warunkach od kogokolwiek altruizmu. Każdy kombinuje, każdy orze, każdy doi jak może – proszę wybrać sobie najlepszą wersję. Choć nie będzie to miało większego znaczenia, skoro wszystkie sprowadzają się do jednego.
 
Skoro nadarzyła się okazja Liverpool FC próbował wydoić państwo, w którym funkcjonuje. W końcu jednak z tego zrezygnował:
 
„W poniedziałek wieczorem Peter Moore, czyli dyrektor generalny zwycięzcy Ligi Mistrzów, napisał w liście do kibiców: Przepraszamy. Myliliśmy się, ogłaszając, że przystąpimy do rządowego programu pomocy”.
 
Szukając jakiegoś adekwatnego porównania, znalazłem je dość łatwo. Zawodnik podczas meczu „nurkuje” w polu karnym. Ale robi to tak nachalnie, że wszyscy są oburzeni, choć nie od razu. Sędzia początkowo daje się nabrać i dyktuje rzut karny. Po analizie VAR, zmienia decyzję, a nędzny aktor dostaje żółtą kartkę.
 
W obu przypadkach ten sam sposób myślenia – a może się uda? Cwaniactwo jest bowiem obowiązującą od lat w piłkarskim świecie religią. Jedyna różnica chyba taka, że do prób wymuszenia karnych zdążyliśmy się przyzwyczaić, więc nie robią już na nikim większego wrażenia...  
 
 ▬ ▬ ● ▬