Alternatywa dla mennicy

W dniach, w których polscy kibice przezywają prawdziwe męki, każdy sposób pocieszenia jest na wagę złota. Niestety nie olimpijskiego, ale każdy cenny.

We wtorek zadzwonił znajomy. Nawet nie próbował ukryć emocji, zdecydowanie negatywnych:

„Te igrzyska to zupełny dramat. Już nie mogę patrzeć. Jakim cudem oni liczyli na 45 medali? No, chyba, że sobie w mennicy wybiją”.

Nie wiem kto na tyle liczył. W mennicy pewnie (trzeba sprawdzić) jakieś medale można sobie wybić na zamówienie, choć raczej nie olimpijskie. A co do planowanej do zdobycia liczby, sam słyszałem mniej więcej przed tygodniem w jakimś programie telewizyjnym, że optymistycznie nastawiony redaktor liczył „na dziesięć Mazurków Dąbrowskiego w Tokio”.

Chyba stracił kontakt z rzeczywistością, biorąc pod uwagę po ile złotych medali Polacy zdobywali na kilku ostatnich igrzyskach. Na razie po pięciu dniach rywalizacji medalowy dorobek kraju liczącego 38 milionów obywateli wynosił okrągłe zero.

Mnie zaintrygowało co innego. Uświadomiłem sobie, jak na tym mocno irytującym tle korzystnie wypada rodzima piłka. Właściwie inauguracja ligi mogła stanowić kojącą alternatywę dla bolesnych niepowodzeń w Tokio i okolicach. Bo jak tam inni bezwzględnie leją naszych, tak na ligowych boiskach ci inni grają dla nas. W wyjściowym składzie Cracovii jeden Polak i to tylko dlatego, że młodzieżowiec, a taki musi grać zgodnie z regulaminem. Choć po pierwszej kolejce medali się nie przyznaje, za to wszystkie punkty zostały w Polsce.

I następnego dnia po ostatnim meczu inauguracyjnej kolejki do akcji ruszyła Legia Warszawa w jak najbardziej serio międzynarodowej rywalizacji. W drugiej rundzie kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów miała szansę wreszcie coś wygrać dla kraju, który reprezentuje, a którego kibice przeżywają w ostatnich dniach takie męki.

I wygrała awans do fazy grupowej europejskich rozgrywek pucharowych. Żeby nie zanudzać szczegółami regulaminowymi wspomnę tylko, że na pewno wystąpi w tej fazie, choć na razie nie wiadomo jeszcze w których z trzech rozgrywek. Stosując porównanie z igrzyskami, można umownie stwierdzić, że już zdobyła medal, ale na razie nie wiadomo jeszcze jaki.

Legia grała we wtorek w Tallinie rewanżowy mecz z miejscową Florą. Wygrała 1:0, o czym zdecydował VAR. A zdecydował dlatego, że go nie… było. Gdyby był w użyciu, grecki sędzia Anastasios Papapetrou powinien uznać bramkę dla gospodarzy. A uznał, że był spalony. Dosłownie po chwili Legia ruszyła do ataku i zdobyła zwycięskiego gola. Te kilkadziesiąt sekund i dwie następujące po sobie akcje zdecydowały o wyniku, a w konsekwencji i awansie. Gdyby bramka dla Flory została uznana, oznaczałoby to dogrywkę (pierwszy mecz Legia wygrała 2:1), przy takim końcowym wyniku.

Nie byłem zaskoczony, że mecz okazał się dla Legii trudny, skoro już po pierwszym w Warszawie twierdziłem, że trafiła (niestety) na drużynę z tej samej półki. Ponieważ w tym sezonie w pucharach trzy razy uzyskiwała rezultat lepszy niż prezentowana gra, miałem nadzieję na powtórkę w Tallinie. I znów było tak samo, choć tym razem pomógł sędzia.

Nie wiem czy komuś to przeszkadza. Niezależnie od okoliczności, w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów już za tydzień Legia zmierzy się z chorwackim Dinamem Zagrzeb. Czyli w pucharach zaczynają się dla niej prawdziwe schody...

PS: W środę z samego rana wreszcie długo wyczekiwana wiadomość. Po sześciu dniach Polska ma pierwszy medal na igrzyskach, srebrny w wioślarstwie.

▬ ▬ ● ▬