Amerykańskie serce

Czesławowi Michniewiczowi ubył jeden zawodnik z kadry na czerwcowe mecze reprezentacji w Lidze Narodów. Nie ma żadnej kontuzji, ale nie chce grać.

Mowa o bramkarzu Chicago Fire, 18-letnim Gabrielu Sloninie, którego polski selekcjoner powołał do szerokiej kadry na wspomniane mecze. Rozmawiał z nim niedawno podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych razem z prezesem PZPN Cezarym Kuleszą. I potem wysłał mu powołanie, tak swoją decyzję uzasadniając (za: onet.pl);

„Założenie jest takie, żeby każdy bramkarz zagrał w jednym meczu. Z Gabrielem Sloniną rozmawiałem i powiedziałem mu, że zaprosimy go na zgrupowanie, aby poczuł atmosferę polskiej reprezentacji, zobaczył otoczkę, poznał zawodników i potrenował z nimi – mówił jeszcze niedawno Michniewicz w rozmowie z portalem „Łączy Nas Piłka”. (...) – Gabriel to młody zawodnik i wiemy, jakie są przepisy i co musi wydarzyć się, aby został stuprocentowym reprezentantem Polski. Na pewno nie będziemy tych przepisów wypełniać na siłę, aby był naszym zawodnikiem. To on sam musi zdecydować jaką drogą pójdzie – podkreślił”.

Michniewicza potrafię zrozumieć. Jako selekcjoner odpowiada za wyniki drużyny, więc chce mieć w kadrze jak najlepszych zawodników. Takich na dziś i takich perspektywicznych na przyszłość. Stąd jego propozycja dla młodego, zdolnego zawodnika mającego polskich rodziców, którzy wyemigrowali kiedyś za chlebem za ocean.

Propozycja jednak na wyrost, o czym świadczy ostateczna decyzja przez Sloninę podjęta. Poinformował właśnie, że woli grać dla reprezentacji Stanów Zjednoczonych, czyli kraju, w którym się urodził, mieszka i występuje w profesjonalnej lidze Major League Soccer. Napisał w mediach społecznościowych, że choć jest dumny z polskich korzeni, to jednak jego „serce jest amerykańskie”.

Przeczytałem już komentarz, że ta decyzja „zaboli polskich kibiców”. Być może kogoś zaboli. Mnie na pewno nie, bo niby dlaczego? Decyzja jak najbardziej racjonalna i szczerze mówiąc byłbym zszokowany, gdyby podjął inną. Od razu przypomniał mi się bliźniaczy przypadek sprzed siedmiu lat związany z rodakiem Sloniny, niezwykle utalentowanym obrońcą Mateuszem Miazgą. Też o polskich korzeniach, który też ostatecznie wybrał grę dla Stanów Zjednoczonych. Apelowałem wtedy, by do żadnego piłkarza nigdy nie dzwonić dwa razy, uzasadniając swój apel:

„Od razu przypomniało mi się przynajmniej kilkanaście przypadków różnych piłkarzy, których powołania do polskiej reprezentacji domagały się media. Jako bolesny przykład porażki PZPN podawano przypadek Lukasa Podolskiego. Pojawiały się też apele próbujące skłonić związek do walki o kolejnych reprezentantów, by nie skończyło się jak z Podolskim. Mam w tej kwestii odmienne zdanie. Bo pamiętam przecież późniejsze uszczypliwości z „farbowanymi lisami”. Kopali ich często ci sami, którzy wcześniej upominali się o ich powołania.

Oczywiście [ówczesny trener reprezentacji Polski] Nawałka może wysłać takie i do Miazgi. Powinien jednak pamiętać, że reprezentacja to drużyna, za którą chce się umierać. Jeśli ktoś jeszcze nie chce, bo zastanawia się jaką kadrę wybierze, nie wolno do niego dzwonić dwa razy! Nie warto bowiem nikogo na siłę wpychać do reprezentacji. Sam powinien do tego dojrzeć”.

Siedem lat minęło, a wszystko aktualne!

Przy okazji warto prześledzić karierę 27-letniego dziś Miazgi. Wkrótce po tym, gdy zdecydował się grać dla Stanów Zjednoczonych, trafił do Chelsea. Niestety kariery w tym klubie nie zrobił, w żadnym innym też nie, bo od lat jest jedynie wypożyczany (Vitesse Arnhem, FC Nantes, Reading, Anderlecht Bruksela, Deportivo Alavés). Życzę Sloninie, by jego kariera potoczyła się lepiej.

▬ ▬ ● ▬