Autobusem i tramwajem do sławy

Fot. Trafnie.eu

Przedostatni dzień października jest dobrym terminem, by podywagować, jak wychować nową piłkarską gwiazdę. Dlaczego akurat ten? To bardzo proste.

30 października 1960 roku w Buenos Aires przyszedł na świat Diego Armando Maradona. W piątek skończył więc 55 lat. Był prawdziwym piłkarskim geniuszem. Ale nie tylko. Na stronie ukraińskiego portalu „Футбольный клуб” znalazłem okolicznościowy tekst pod wielce wymownym tytułem: „Geniusz i nikczemność”. Bo właśnie taka kariera i życie Diego Armando była i jest. Przed trzema laty już o tym pisałem, także z okazji jego urodzin, więc drugi raz nie ma sensu.

Mogę najwyżej podsumować radosną działalność Argentyńczyka od tego momentu. Jeszcze niedawno deklarował, że chce zostać nowym szefem FIFA. Już wiadomo, że na szczęście nie zostanie, bo nie ma go na liście kandydatów w wyborach zaplanowanych na luty. Gdyby się znalazł, skwitowałbym jego pomysł krótko – lepiej nie będzie na pewno, ale przynajmniej będzie zabawnie.

Jest jeden fragment we wspomnianym wcześniej tekście, wart zacytowania:

„Zarobków ojca, który pracował na dwie zmiany, nie wystarczało na życie, dlatego dzieci od wczesnych lat pomagały w utrzymaniu rodziny – samodzielnie robiły doniczki do kwiatów, które matka sprzedawała na bazarze. Robił je i przyszły futbolowy geniusz, chociaż oczywiście przy najmniejszej okazji starał się zwiewać na polankę, niedaleko od domu, gdzie chłopaki z całej okolicy toczyli swoje piłkarskie batalie. Był najmniejszy wśród rówieśników, ale imponował zaawansowaniem technicznym i piłkarską inteligencją, więc szybko stał się liderem swej grupy”.

Nie wiem, czy po przeczytaniu tego fragmentu, ktoś nie zagoni swojego dzieciaka do lepienia doniczek albo jakiś glinianych garnków. Niczego wykluczyć się nie da. Także zbyt dosłownie potraktowanej recepty na wychowanie piłkarskiego geniusza. Maradona dorastał w czasach, gdy piłkarze nie zarabiali tyle co dziś, nie byli tak obłędnie popularni, więc nie było też takiego ciśnienia rodziców, by ich pociechy stały się piłkarskimi gwiazdami (milionerami-celebrytami).

Teraz zapanowała wręcz moda, by zrobić z dzieciaka futbolowego mistrza. Powstał cały przemysł szkółek piłkarskich. I to mnie najbardziej przeraża. Kiedyś, gdy ktoś potrafił grać, szedł do klubu. Jak był naprawdę dobry, wyrastał na piłkarza. Teraz wszystko stoi na głowie. Przeczytałem niedawno w jakimś tekście, fragment dający do myślenia. Tak działają wspomniane szkółki (cytat z pamięci) – ojciec płaci co miesiąc 500 złotych za treningi syna, więc chce, żeby ten grał i dlatego gra.

Pewnie jeszcze tata albo mama przywozi przyszłego mistrza samochodem na trening i odbiera go po zajęciach. Coś takim rodzicom podpowiem. Jak chcecie by wasz synek poradził sobie na boisku, wsadźcie go w autobus albo tramwaj i niech sam pojedzie na trening. Albo niech się przejdzie ze dwa, trzy kilometry z domu na boisko.

To jeszcze nie zagwarantuje sukcesu, ale przynajmniej zrobicie krok we właściwym kierunku. Bo jak ktoś ma sobie poradzić w twardej walce na murawie, skoro nie potrafi sobie poradzić z samodzielnym dostaniem się na trening? Jeśli myślicie, że piszę głupoty, bądźcie cierpliwi. Za jakiś czas życie dopisze wam ciąg dalszy...

▬ ▬ ● ▬