Bezcenna cisza

Fot. Trafnie.eu

Każdy z czterech wtorkowych i środowych meczów Ligi Mistrzów miał polski akcent. Dla mnie ich cichym bohaterem był ten, o którym mówi się najmniej.

W tym najgłośniejszym, w którym PSG zlało strasznie Barcelonę, szansę zabłyśnięcia miało dwóch Polaków. O żadnym jednak nie wspominano w sprawozdaniach. To dobrze i… źle zarazem.

O Grzegorzu Krychowiaku trudno było wspominać, bo niestety nie załapał się do meczowej kadry gospodarzy. Jego sytuacja jest raczej jasna, niestety. Polski pomocnik ma wręcz zerowe szanse na regularną grę w jednej z najmocniejszych w tej chwili drużyn w Europie. I coraz mniejszą na jakąkolwiek grę, co udowodnił wtorkowy wieczór. Przykro mi patrzeć, jak usycha w Paryżu. Miałem nadzieję, że w styczniu gdzieś z niego odleci, przynajmniej na wypożyczenie do końca sezonu. Nie odleciał, zamiast tego często trafia na trybuny.

Polskie media chętnie cytują opinie francuskich dziennikarzy na temat Krychowiaka. Przeczytałem już takich kilkanaście. Wyłania się z nich dosyć ponury obraz. Polak został kupiony z Sevilli za zbyt duże pieniądze właściwie po znajomości. Transakcji dokonał dyrektor sportowy PSG, który znał Krychowiaka jeszcze ze Stade Reims. Jego dawny trener z Sevilli, a teraz już z PSG, miał go wpasować w nowy styl gry drużyny. Ale ze zmianą stylu nic nie wyszło, paryżanie dalej grają po staremu. Tylko Krychowiak z nimi nie gra, bo do ich stylu nie pasuje. Jest za słaby technicznie.

Tak w dużym skrócie wygląda streszczenie jego kariery od początku bieżącego sezonu oczami francuskich żurnalistów. Wynika z tego prosty wniosek, że nie ma podstaw, by w najbliższej przyszłości coś się zmieniło na korzyść. Czyli w Paryżu trafił chyba na sufit w swojej karierze. Po końcu sezonu musi rozsądnie wybrać klub, by ją z powodzeniem kontynuować. Teoretycznie jest w najlepszym momencie dla piłkarza. Ma 27 lat, więc już mnóstwo doświadczeń, a jeszcze sporo lat przed sobą, by te doświadczenia spożytkować. O Krychowiaku tyle. Nie chcę go już za bardzo dołować.

Teraz o drugim Polaku, który w odróżnieniu od pierwszego we wtorek wystąpił w Paryżu. Szymon Marciniak jako główny arbiter poprowadził spotkanie PSG z Barceloną. Skoro nikt nic o nim nie wspomina w sprawozdaniach, to znaczy, że zrobił, co do niego należy. Czego więcej wymagać od sędziego? Czym ciszej o nim po meczu, tym lepiej przed następnymi, do których może zostać wyznaczony. Na pewno Marciniak ten ważny egzamin zdał. Czy ma szansę nawet na poprowadzenie finału w Cardiff? Kto wie, kto wie...

Z pozostałych Polaków - Łukasz Piszczek, Piotr Zieliński, Arkadiusz Milik i Robert Lewandowski – klasę znów pokazał ostatni. Nie tyle bramka, którą strzelił, ale bajkowa asysta, jaką jeszcze później zaliczył potwierdza, że jest piłkarzem z najwyższej światowej półki.

W środowy wieczór najbardziej jednak czekałem nie na popisy Lewandowskiego, ale na przeprowadzane zmiany w meczu Realu z Napoli na Santiago Bernabeu. Na ławce drużyny gości siedział Arkadiusz Milik. Miałem nadzieję, że się z niej nie podniesie. Czy źle mu życzę? Przecież wystąpić w takim meczu, w takich rozgrywkach, na takim stadionie to zawsze frajda i powód do dumy.

Ponieważ życzę Milikowi jak najlepiej, wolałem jednak, żeby jeszcze nie podnosił się z ławki. Być może jego organizm jest anatomicznym fenomenem, który wbrew prawom natury wrócił w ekspresowym tempie do pełnej sprawności po poważnej kontuzji kolana. Wolę jednak bardziej ufać zdrowemu rozsądkowi i widzieć go nieco później wracającego do gry.

Trener Maurizio Sarri w 83 minucie wpuścił jednak Milika na boisko za Marka Hamšíka. Wierzę, że skoro zagrał, już nic złego nie może mu się przytrafić. Czego napastnikowi Napoli i sobie też życzę.

▬ ▬ ● ▬