Bitwa przed Grunvaldem

Raków Częstochowa awansował do drugiej rundy kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Tak właśnie miało być. I przebieg rewanżowego meczu też miał tak wyglądać.

Mistrz Polski wygrał we wtorek w Tallinie z mistrzem Estonii Florą 3:0, po dwóch bramkach Łukasza Zwolińskiego i jednej Giannisa Papanikolaou. Wygrał o wiele łatwiej niż przed tygodniem w Częstochowie, co przewidywałem. Nie stanowi to jednak wielkiego powodu do dumy, bo raczej nie trzeba było zbytnio nadwyrężać wyobraźni, by przewidzieć, że z rywalami, którzy w pierwszym meczu na wyjeździe praktycznie wyłącznie się bronili przegrywając ostatecznie 0:1, powinno być trochę łatwiej grać na ich stadionie. Nie sądziłem jednak, że będzie aż tak łatwo.

Wynik nie mówi wszystkiego. Raków był o klasę, nawet dwie lepszy. Trochę wstyd, że strzelił tylko trzy bramki, bo powinien ze trzy razy tyle. Nie przypominam sobie kiedy ostatni raz oglądałem mecz polskiej drużyny w europejskich pucharach, w którym z tak nieprawdopodobną swobodą mogła rozgrywać piłkę w polu karnym rywali. Może aż za swobodnie i dlatego, paradoksalnie, zmarnowała kilka świetnych okazji? Choć trzeba dodać, że naprawdę dobrze spisywał się w bramce Flory Evert Grunvald. Jego obrońcy już znacznie gorzej, przegrywając kolejne starcia w tej nierównej bitwie.

Takie mamy czasy, że w mediach jedna skrajność przeplata się z drugą. Gdy Raków przegrał w sobotę w rzutach karnych starcie o Superpuchar Polski z Legią Warszawa, jego gra wyraźnie „nie przekonywała”. Po występie w Tallinie czytam z kolei o „świetnym meczu”. Dla mnie nie tyle Raków tak bardzo się różnił, co jego rywale tak bardzo różnili się prezentowanymi umiejętnościami. Przy okazji warto zauważyć, że w trzecim oficjalnym meczu w tym sezonie jeszcze nie stracił bramki!

To spora sztuka, biorąc pod uwagę, że za kadencji nowego trenera Dawida Szwargi, Raków niezwykle konsekwentnie, ale i niezwykle ryzykownie, wychodzi spod pressingu. Chwilami tak bardzo ryzykownie, że tracąc piłkę w pobliżu własnego pola karnego potrafi wykreować najgroźniejsze sytuację dla rywali, jak przeciwko Florze.

Nieco irytujące są dla mnie komentarze, że zabrakło mu „tylko skuteczności”, jak choćby po bezbramkowej pierwszej połowie spotkania w Tallinie. Nie „tylko”, ale raczej „aż”. Skuteczność jest najważniejsza. Bez niej wszelkie prezentowane fajerwerki w rozgrywaniu piłki są zupełnie bezużyteczne, nawet jeśli wyjątkowo efektowne.

Znacznie lepsza skuteczność będzie podstawą nadziei na ewentualny sukces w kolejnej rundzie. Po naprawdę przeciętnej drużynie z Estonii Raków powinien w niej zagrać z Karabachem Agdam. Czy zagra, okaże się w środę, kiedy odbędzie się rewanżowy mecz mistrza Azerbejdżanu z drużyną Lincoln Red Imps z Gibraltaru. Karabach wygrał pierwszy mecz na wyjeździe 2:1, więc przed rewanżem raczej trudno oczekiwać, że zostanie wyeliminowany.

To nie jest dobra informacja. Tak jak wylosowanie w pierwszej rundzie Flory można było uznać za korzystne, tak trafienie w kolejnej na (najprawdopodobniej) Karabach wręcz za fatalne. W ostatnich sezonach odprawił przecież z kwalifikacji do Ligi Mistrzów najpierw Legię, a potem Lecha Poznań.

Dlatego mecze Rakowa z tą drużyną w następnych dwóch tygodniach będą prawdziwym sprawdzianem możliwości mistrza Polski. Ten wtorkowy z Florą można potraktować najwyżej jako trening strzelecki, raczej mało udany, ewentualnie wychodzenia spod pressingu, nieco bardziej udany.

▬ ▬ ● ▬