Bohater (nie)oczywisty

Fot. Trafnie.eu

W Pradze odbył się finał Ligi Konferencji Europy, w którym West Ham United pokonał Fiorentinę 2:1. Po finale Ligi Europy nie oczekiwałem za wiele, ale...

Przypomnę, że przed tygodniem Sevilla męczyła się niemiłosiernie w Budapeszcie w meczu z Romą, by dosłownie doczołgać się do końca meczu i dogrywki. Gdy po prawdziwym maratonie i rzutach karnych odebrała Puchar UEFA, pomyślałem – tylko żeby w Pradze scenariusz się nie powtórzył, co byłoby już trudne do przełknięcia w tak krótkim czasie.

Dzień przed meczem na oficjalnej konferencji prasowej na stadionie Eden pojawili się dwaj piłkarze West Hamu - Tomáš Souček i Jarrod Bowen. Pierwszy drugi raz w tym roku przyjechał do siebie, jako gość z Londynu. Bo od razu sobie przypomniałem, że w marcu siedział dosłownie na tym samym krześle w tej samej sali na konferencji przed meczem z Polską inaugurującym eliminacje do EURO 2024. Znajomy czeski dziennikarz Stanislav Hrabĕ powiedział mi wtedy, że to nie tylko kapitan, ale też „serce drużyny”. Miał ją pociągnąć do boju w spotkaniu z naszymi orłami i niestety udało mu się to niemal perfekcyjnie.

Przed środowym finałem jego obecność na konferencji też była niezwykle logiczna. Wydawał się wręcz wymarzonym kandydatem na jego bohatera. Souček to były piłkarz Slavii, na której stadionie odbył się mecz. Przyznał, że razem z West Hamem jest jego drugim ukochanym klubem. I zaczął opowiadać o zdjęciach wiszących w tunelu prowadzącym na boisko. Przywołały mu w pamięci dawne, piękne wspomnienia. Mówił jak człowiek, który wraca do domu po dłuższej nieobecności, a w jego głosie dało się wyczuć mieszaninę podniecenia i wzruszenia.

Gdy dwie godziny przed finałem piłkarze West Hamu wyszli na murawę, by się z nią zapoznać, kto pojawił się pierwszy? Oczywiście Souček. Pomaszerował dostojnym krokiem do jednej z bramek, dotknął dłońmi poprzeczki. Potem zrobił to samo przy drugiej bramce. Jakiś jego rytuał? A może tylko szczególne zachowanie w szczególnym miejscu w szczególnym momencie, czyli po powrocie na stadion ukochanego klubu?

Souček mógł dziesięć minut przed końcem zdobyć zwycięską bramkę po strzale głową. Jednak nie zdobył i bohaterem meczu nie został. Był wtedy remis 1:1. West Ham w drugiej połowie prowadził po wykorzystaniu karnego przez Saida Benrahmę, ale Fiorentina szybko wyrównała po strzale Giacomo Bonaventury. Skojarzenia z meczem sprzed tygodnia w Budapeszcie zaczynały być coraz bardziej zasadne. Taki sam wynik i podobna gra. Twarda, choć na szczęście nie brutalna walka. A sytuacji bramkowych prawie wcale, tylko trochę strzałów z daleka. Czyżby miał się powtórzyć ten sam scenariusz?

Nie powtórzył się, bo mecz w Pradze różnił się od tego z Budapesztu jedną akcją. W ostatniej minucie Bowen otrzymał wspaniałe prostopadłe podanie od Lucasa Paquety i popędził z piłką na bramkę, posyłając ją obok interweniującego bramkarza Pietro Terraciano. To trafienie dało West Hamowi wymarzony puchar, a Bowenowi nagrodę dla najlepszego piłkarza meczu. Wiem z doświadczenia, że jeśli dostaje ją zdobywca zwycięskiego gola, wcześniej za wiele na boisku z reguły się nie działo. Więc Bowen wydawał się bohaterem oczywistym do jej otrzymania. Pochwalił się, że przed finałem rozmawiał z członkami swojej rodziny i powiedział im, że marzy mu się strzelenie w ostatniej minucie bramki dającej puchar. Jak widać czasami marzenia się spełniają.

Choć dla mnie to nie on był prawdziwym bohaterem zmagań w Pradze, ale kibice na trybunach. W pozytywnym i negatywnym znaczeniu. Stadion zaczął żyć już dwie godziny przed meczem. Fantastyczny doping nie ustawał do ostatniej minuty. Narzekałem w poprzednim tekście na zbyt małą pojemność obiektu w Pradze, na którym rozgrywano finał. Ale ma on też swoje zalety, czyli świetną akustykę, co cały czas dawało się odczuć. Na boisku raz było więcej technicznych fajerwerków, to znów więcej kopaniny. A trybuny trzymały poziom cały czas, choć nie pod każdym względem.

Niestety kibice z Londynu już na początku meczu rzucali plastikowymi kubkami z napojami w Cristiano Biraghiego, gdy wybijał rzut rożny. Potem powtórzyli swój wyczyn przy kolejnej próbie na tyle skutecznie, że kapitanowi Fiorentiny trzeba było założyć opatrunek na głowę. Kiedy West Ham zdobył zwycięskiego gola i kilka minut później po końcowym gwizdku nikt już nie był w stanie zapanować nad żywiołem. Jego sympatycy zaczęli wbiegać na murawę, zrobiło się potworne zamieszanie, totalne szaleństwo, które udało się opanować dopiero po pewnym czasie. Dzięki erupcji również takich emocji mecz na pewno pozostanie w pamięci.

PS: Medal za triumf w Lidze Konferencji Europy odebrał Łukasz Fabiański. W finale tradycyjnie usiadł na ławie, bo menedżer David Moyes konsekwentnie stawiał przez cały sezon w tych rozgrywkach na jego zmiennika, Alphonse Areolę, a na Polaka w Premier League. Ale to już temat do oddzielnego potraktowania...

▬ ▬ ● ▬