Boli...

Fot. Trafnie.eu

W czwartek cztery polskie drużyny rozgrywały rewanżowe mecze drugiej rundy kwalifikacji do Ligi Konferencji Europy. Niespodzianek niestety nie było.

Po pierwszych meczach przed tygodniem wszystkie zachowały szanse na awans. Jednak wiara, że w komplecie zameldują się w trzeciej rundzie nie wytrzymała konfrontacji z rzeczywistością. Lech Poznań i Raków Częstochowa, które w pierwszych spotkaniach u siebie wygrały po 5:0, na wyjeździe, odpowiednio, zremisowały z Dinamem Batumi 1:1 i pokonały Astsanę 1:0, dopełniając formalności.

Pogoń w przykry sposób pożegnała się z pucharami w tym sezonie ponosząc, po wcześniejszym remisie u siebie 1:1, wysoką porażkę 0:4 z Brondby Kopenhaga. Okazało się, że to zdecydowanie za wysoka półka dla drużyny ze Szczecina. Niezwykle przykra refleksja, bo dotyczy przecież tylko ligi duńskiej. Nie żadnej angielskiej, hiszpańskiej czy francuskiej, ale nawet duńska nam odjechała.

Niech to będzie przekorna puenta do wywiadu z prezesem Cracovii Januszem Filipiakiem, cytowanym już w poprzednim tekście (za: goal.pl):

„Nie uważam, że mamy słabą ligę. Porażka Lecha w Baku 1:5 to wypadek przy pracy, który nie odzwierciedla sytuacji polskiej piłki nożnej. Od tamtego meczu minął tydzień i okazało się, że w następnej rundzie to Polacy wygrywają po 5:0. Nasze zespoły są coraz lepsze”.

Najbardziej z czwartkowych wyników zabolał mnie jednak ten w meczu w Gdańsku, w którym Lechia przegrała 1:2 z Rapidem Wiedeń. Chyba jeszcze bardziej zabolał jej trenera, bo widać było, że nie za bardzo potrafi się z nim pogodzić. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Gospodarze, po bezbramkowym remisie w Austrii przed tygodniem, ruszyli do ataku i nawet nieźle to wyglądało przez kwadrans. Potem niestety przyjęli dwa ciosy. Najpierw piłka po rykoszecie wpadła do siatki przechodząc nad głową zdezorientowanego Dusana Kuciaka. Minutę później druga bramka z rzutu karnego.

Lechia, po chwilowym szoku, nie poddała się, starając się odrobić straty. Kontaktową bramkę zdobyła tuż przed końcem meczu po składnej akcji prawą stroną zakończonej skutecznym strzałem Łukasza Zwolińskiego. I atakowała dalej. Końcówka meczu była wyjątkowo ekscytująca, bo po chwili mógł wyrównać Kacper Sezonienko, a potem jeszcze sytuacja z Flavio Paixao, mocno dyskutowana...

Trener Kaczmarek nie miał wątpliwości, że był faulowany w polu karnym, więc jego drużynie należał się rzut karny, jak Rapidowi w pierwszej połowie. VAR-u jednak nie było, więc szwajcarski sędzia Alessandro Dudic pozostał nieugięty, decyzji nie zmienił, a nie było jak jej weryfikować.

Sprowadzanie porażki Lechii jedynie do karnych, podyktowanych lub nie, stanowiłoby spore uproszczenie, co zauważył także Kaczmarek. Przyznał, że wierzył przed meczem w awans pod warunkiem, że jego drużyna zagra na swoim najwyższym poziomie. Jednak nie zagrała, szczególnie w pierwszej połowie, więc odpadła.

Ta porażka boli, skoro Rapid naprawdę był w jej zasięgu. Cóż z tego, że nawet trener Austriaków Ferdinand Feldhofer chwalił niesamowitą atmosferę na stadionie, bo doping przez cały mecz był wręcz ogłuszający. Była też efektowna oprawa pirotechniczna, więc pewnie Lechię czekają kolejne kary, ale do tego w klubie już się chyba zdążyli przyzwyczaić.

▬ ▬ ● ▬