Brakujące ogniwo klubowej piłki

Znajomy zaczepił mnie na Facebooku. Choć była to raczej „zaczepka” i do tego mocno inspirująca. Bo w ten sposób podpowiedział temat kolejnego tekstu.

Do tego ostatniego, dotyczącego czwartkowego meczu Piasta w Gliwicach z austriackim Hartbergiem w kwalifikacjach do Ligi Europejskiej, odniósł się na Facebooku Jarosław Tomczyk:

„Ciut więcej optymizmu Panie Redaktorze. Oczywiście to wszystko prawda, ale zawsze lepiej wygrać 3:2 niż przegrać 2:3. Wolę takiego Piasta niż pięknie odpadającego z BATE. Cieszmy się chwilą, następna okazja może prędko nie nadejść. ☺”

Odpowiedziałem tak:

„Ale przecież się ciszę! Czy nie napisałem - „wynik świetny”? Bo trzeba się cieszyć, że właśnie taki był. A więcej optymizmu było by wtedy, gdyby Piast miał w pomocy tak kreatywnych piłkarzy jak Lech. Ale to temat na oddzielną rozprawkę...”

Naprawdę doceniam wysiłki piłkarzy Piasta, bo sztuką jest wygrać mecz, gdy rywal dwa razy wyrównuje jego stan! Nie zwalnia mnie to jednak z realnej oceny tego, co widzę na boisku. I właśnie o swoich zastrzeżeniach dotyczących panującego tam chaosu napisałem.

To była wyłącznie zimna ocena sytuacji, a nie żadna próba znęcania się nad piłkarzami Piasta. Bo przecież wiem, że walczyli jak potrafili najlepiej, a sam wielokrotnie apelowałem, by nie wymagać od zawodników więcej niż potrafią.

Trudno mi jednak z optymizmem oczekiwać na kolejny mecz Piasta, skoro w trzeciej rundzie kwalifikacyjnej jego rywalem ma być duński FC København. To zdecydowanie silniejsza drużyna od Hartberga debiutującego dopiero w europejskich pucharach spotkaniem w Gliwicach. Optymizm byłby większy, gdyby Piast miał w kadrze takich grajków, jakich ma Lech – Pedro Tibę i Daniela Ramireza. A gdyby miał, pewnie poprzedni tekst by nie powstał, bo nie miałbym o czym pisać.

W piłce często jest używane określenie, że „ktoś robi różnicę”. Właśnie Portugalczyk z Hiszpanem robią tę różnicę w Lechu, dlatego chce się go oglądać, bo chyba gra najładniej w polskiej lidze. Ale potrafi być też do bólu skuteczny, co pokazał środowy mecz z Hammarby IF. Choć z drugiej strony nie jest to oczywiście drużyna nie do pokonania, bo daleko jej jeszcze do doskonałości.

Tiba i Ramirez stanowią dla mnie brakujące ogniwo polskiej klubowej piłki. Są to zawodnicy KREATYWNI, a takich można w szesnastu ligowych drużynach policzyć na palcach. Pomocnicy w większości polskich klubów stanowią najwyżej dodatek do kogoś, kogo nie… ma.

Brakuje bowiem klasycznych rozgrywających. Czyli piłkarzy odpowiednio wyszkolonych technicznie, posiadających dobry przegląd pola, swobodnie operujących piłką. Gdy nie mogą zagrać jej w jeden sektor boiska, robią nagły zwrot, by zrobić to w przeciwną stronę. Głowa zawsze podniesiona, bo nie muszą się koncentrować nad prowadzeniem piłki, skoro nie stanowi to dla nich problemu. Za to bez problemu potrafią zmienić rytm i tempo gry, gdy wymaga tego sytuacja na boisku.

Tak gra właśnie wspomniana dwójka, dlatego Lecha ogląda się przyjemnie. Piłka wędruje przez środek boiska, bo jest ją tam do kogo zagrać. A w zamian obserwujemy ciekawsze akcje po jej wymianie na jeden, dwa kontakty.

Ilu takich kreatywnych piłkarzy jest w polskiej lidze? Ilu? Niech każdy sobie ich policzy. Nie ma takich nawet Legia, choć ma za to szeroką kadrę zawodników występujących na innych pozycjach, potrafiących swoimi umiejętnościami zniwelować ich brak, przynajmniej w starciu ze słabszymi rywalami. Inne drużyny nie mają ani jednego, ani drugiego, więc prezentowany przez nie styl ogląda się z trudem. Często jest wiele podań do boku i do tyłu, bo przecież trudno podawać do kogoś, kogo nie ma, a kto potrafiłby skonstruować ciekawszą akcję.

Albo od razu długa piłka podawana jest do przodu. Gra z kontrataku posiada tę zaletę, że nie trzeba się specjalnie trudzić w konstruowaniu ataku pozycyjnego, wymieniać podania, zmieniać stronę. Bazując na szybkości i zaskoczeniu rywala można mu zrobić krzywdę. Jednak gdy rywal jest silniejszy, to on zrobi krzywdę nam.

Nie mogę mieć pretensji do Tomasza Jodłowca, że nie był kreatorem finezyjnych akcji Piasta w meczu z Hartbergiem. Nie może być, bo jako defensywny pomocnik może być najwyżej wsparciem dla prawdziwego rozgrywającego, którego w jego drużynie brakuje. Z takich samych powodów nie mogę wymagać cudów od Patryka Sokołowskiego, a najwyżej go pochwalić, że zdecydował się na odważną akcję i zdobył gola, choć miał w pobliżu pół austriackiej drużyny.

Ale też nie mogę zbyt optymistycznie patrzeć na szanse Piasta w kolejnych rundach kwalifikacyjnych Ligi Europejskiej. Choć jak zawsze w takich sytuacjach – bardzo chciałbym się mylić!

▬ ▬ ● ▬