Brudne gierki i prawdziwy mecz

Fot. Trafnie.eu

W Łodzi zakończyły się mistrzostwa świata do lat dwudziestu. Tytuł zdobyła reprezentacja Ukrainy pokonując w finale Koreę Południową 3:1.

Dwa ostatnie mecze mistrzostw stanowiły w miniaturze odzwierciedlenie tego, co działo się podczas całej imprezy rozgrywanej w Polsce przez ponad trzech tygodni. Najpierw o trzecie miejsce rywalizowały w Gdyni reprezentacje Ekwadoru i Włoch. Pierwsi wygrali 1:0 po dogrywce i wyjątkowo brzydkim meczu, pełnym brudnych gierek i trików. Ponieważ oglądałem też w Gdyni starcie Włochów z Ukrainą w półfinale, nie miałem wątpliwości, że dla nich mecz bez awantury, to mecz stracony.

Tym razem też doszło do różnych pyskówek i przepychanek, choć na szczęście nie takich, jak z Ukrainą. Trudno za to zliczyć mniejsze awanturki, tym częstsze, czym bliżej było końca spotkania.

Włosi ciągle podbiegali do sędziego, domagając się ukarania rywali udających kontuzje i tarzających się po murawie, by zyskać trochę cennego czasu. Podbiegali też do linii bocznej, by to samo pokazać sędziemu technicznemu i przy okazji wyładować złość na Ekwadorczykach zasiadających na ławce rezerwowych. Iskrzyło bez przerwy, choć na szczęście do większego wybuchu nie doszło.

Ale trzeba przyznać, że wiele uwag Włochów nie było pozbawionych podstaw. Młodzi piłkarze z Ameryki Południowej okazali się komediantami większymi od nich. Wykonali kilka tak komicznych wywrotek po niby ostrych atakach rywali, że wzbudzali śmiech politowania. Pod koniec meczu mieli ochotę przewracać się nawet o źdźbła trawy, byle tylko zyskać na czasie i dowieźć zwycięstwo do końca, co im się zresztą udało. Mieszanina młodzieńczego temperamentu z aktorzeniem – najkrótsza recenzja rywalizacji o trzecie miejsce.

Na szczęście następnego dnia w Łodzi w finale mistrzostw świata był już prawdziwy mecz. Najpierw na trybunach, bo zasiadło na nich znacznie więcej kibiców obu drużyn w porównaniu z innymi rozgrywanymi podczas imprezy w Polsce.

Jeong Da Weo, koreański dziennikarz Sports Seoul, powiedział mi, że do Łodzi przyjechało około tysiąca jego rodaków. Przyjechali nie tylko z Korei, ale też z europejskich krajów, gdzie mieszkają, na przykład z Węgier. I ich doping dało się wyczuć od pierwszych minut. Tak samo rywalizację z kibicami Ukrainy, równie licznie obecnych na stadionie Widzewa. Podejrzewam, że w większości były to osoby pracujące czasowo w Polsce.

W każdym razie trybuny żyły, czyli pojawił się dodatkowy element, którego mi brakowało od meczów Polaków w 1/8 finału, a który w ogromnym stopniu wpływa na atmosferę widowiska. I piłkarze starali się do niej dostosować.

Zamiast brudnych gierek był prawdziwy mecz. Koreańczycy po wyjściu na rozgrzewkę stanęli w rządku i ukłonili się w pas kibicom. Ukraińcom tak się nie kłaniali, walczyli twardo, ale bez symulowania fauli i wygłupów. Dlatego boiskowe wydarzenia oglądało się z przyjemnością.

Choć Ukraińcy już po kilku minutach stracili bramkę z rzutu karnego, jeszcze przed przerwą zdołali wyrównać, a w drugiej połowie zdobyć dwa gole gwarantujące im tytuł mistrzowski.

„Byli lepsi” - przyznał szczerze Da Weo.

A trener reprezentacji Ukrainy Oleksandr Petrakow stwierdził:

„Jestem szczęśliwym człowiekiem, to najwspanialszych dzień mojego życia. Chyba nie trzeba nic więcej mówi...”

Chyba nie. I chyba nie trzeba też przekonywać, że dla licznej grupy Ukraińców pracujących w Polsce, był to najszczęśliwszy dzień, jeśli nie w życiu, to z pewnością podczas ich zarobkowego wyjazdu.

▬ ▬ ● ▬