Chyba Nawałka nie żałuje...

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski pokonała Koreę Południową 3:2 w kolejnym meczu towarzyskim rozegranym w Chorzowie. Na pewno jest o czym rozmyślać.

Orły Nawałki po pierwszej połowie prowadziły 2:0. Prowadziły pewnie, choć nawet w tym okresie rywale kilka razy ich przycisnęli. To był jeszcze głównie mecz o wynik. Drużyna w praktycznie najsilniejszym składzie, choć ciągle testująca system 3-4-2-1, który przecież dotychczas jej ulubionym nie był.

Robert Lewandowski znów pokazał swoją klasę zdobywając prowadzenie po strzale głową. Jeden z koreańskich obrońców miał pretensje do drugiego o krycie w polu karnym. Tylko czy słuszne? Skoro goście przegrywali większość piłek w powietrznych pojedynkach, to jak skutecznie upilnować tego, który akurat w taką walką radzi sobie znakomicie? Do tego Kamil Grosicki dołożył drugą bramkę i w sumie gra wyglądała naprawdę obiecująco.

W przerwie trener zdecydował się na kilka zmian. Zeszli z boiska Lewandowski, Wojciech Szczęsny i Łukasz Piszczek. Potem zdejmował kolejnych – Kamila Glika, Tarasa Romaczuka i Macieja Rybusa. To już nie była przede wszystkim gra o wynik, ale testowanie kolejnych zawodników i nowego systemu.

I gra zaczęła się sypać, a konkretnie wychodziło w niej niewiele. Koreańczycy wyraźnie dominowali, z czego efektem było zdobycie przez nich dwóch goli. A mogli strzelić jeszcze więcej, gdyby nie kilka interwencji Łukasza Skorupskiego zastępującego w bramce Szczęsnego.

I gdy wydawało się, że będzie to czwarty kolejny mecz bez zwycięstwa, w doliczonym czasie gry na strzał spoza pola karnego zdecydował się Piotr Zieliński. Strzał na tyle efektowny i precyzyjny, że piłka wylądowała przy słupku w bramce. Czyli jednak wygrana 3:2!

Tak z grubsza wyglądał mecz. Ciekawy jestem jak po tym wyniku zmieni się ocena polskiej drużyny. Ja niczego zmieniać nie muszę i twierdzę to, co po porażce z Nigerią. Bo okazało się oczywiście dość szybko, że Polska nie jest tak zła, jak niektórzy próbowali twierdzić. Ale oczywiście nie jest nadal światową potęgą. Bo gdyby była, wprowadzenie kilku zmienników nie mogłoby tak drastycznie zmienić obrazu gry.

Z jednej strony strach pomyśleć co będzie, jeśli spełnią się pojawiające się, na razie nieśmiało i nieoficjalnie, informacje o możliwości zakończenia gry w reprezentacji przez kluczowych graczy, Glika czy Piszczka. Bo następców nie widać. Nie widać też zawodnika, który choćby trochę był zbliżony poziomem do Lewandowskiego, co wejście na zmianę Łukasza Teodorczyka potwierdziło aż nadto.

Z drugiej jednak strony należy się cieszyć, że w tej kadrze jest Piotr Zieliński, który w trudnym momencie pokazał co potrafi. A że potrafi dużo, tylko musi to jeszcze udowodnić na boisku, nie wątpiłem nawet w momentach, gdy miał mocno pod górkę.

I jeszcze słowo o długo oczekiwanym debiutancie. Romaczuk wypadł obiecująco. Pierwszy mecz w kadrze i to kraju, w którym zawodnik mieszka dopiero od pewnego czasu na pewno nigdy łatwy nie jest. Ale pomocnik Jagiellonii wyraźnie szukał gry i dlatego piłka często go znajdowała. Wybierał raczej bezpieczne rozwiązania, dlatego na pierwsze długie podanie zdecydował się dopiero po ponad dwudziestu minutach. Trudno jednak oczekiwać od niego od razu cudów.

Ale chyba Nawałka już wie, że warto go było powołać. Z każdym kolejnym meczem znaczenie Romanczuka dla polskiej reprezentacji powinno rosnąć. Oczywiście na rozsądną miarę umiejętności, jakie posiada.

▬ ▬ ● ▬