Cirkus ma się dobrze

Fot. Trafnie.eu

Trener Lecha znów narozrabiał. Jego wybryki nie robią już na mnie większego wrażenia. Wpisują się bowiem w pewien ciąg nieprzypadkowych zachowań.

Chorwat Nenad Bjelica tym razem obsadził się w głównej roli w Gliwicach. Jego drużyna bezbramkowo zremisowała w niedzielę z Piastem. Po tej kolejce ma sześć punktów starty do liderującego Górnika Zabrze. Lech z założenia walczy o mistrzostwo, więc taki wynik z pętającym się w dole tabeli zespołem jest z założenia porażką. Nawet na boisku rywala. Czyli nie zdobył jednego punktu, ale dwa stracił.

Trenerowi nie spodobało się sędziowanie, jego zdaniem zdecydowanie stronnicze. Dlatego zrugał jak psa głównego arbitra Bartosza Frankowskiego, co ten opisał w meczowym protokole (za: przegladsportowy.pl):

„Trener Lecha Poznań Nenad Bjelica usunięty został ze strefy technicznej w 60. minucie. Pomimo dwukrotnych ostrzeżeń (1. krok w wykonaniu sędziego technicznego, 2. krok sędziego głównego) za agresywne okrzyki w stronę sędziego głównego. Po usunięciu trener krzyczał do sędziego „J*bie tie matter i co zrobiłem k***a!”.

To nie pierwszy problem z sędziami pana Bjelicy. W październiku nie podobały mu się ich decyzje w meczu wyjazdowym z Lechią. Były weryfikowane za pomocą systemu wideo VAR. I jedną z decyzji sędziowie zweryfikowali na niekorzyść Lecha:

„To je cirkus” - grzmiał Bjelica.

Stwierdził, że system mu się generalnie nie podoba i nigdy nie spodoba, choć przecież wymyślono go po to, by minimalizować kontrowersje związane z wydarzeniami na boisku. Nie chce go i już.

Ponieważ chorwacki szkoleniowiec nie ufa arbitrom, sam bierze sprawy w swoje ręce. Tak było w marcowym meczu Lecha z Lechią, gdy nie spodobało mu się brzydkie zagranie Sławomira Peszki, który potraktował „z łokcia” Tomasza Kędziorę. Gdy piłkarze schodzili do szatni na przerwę, Bjelica wszedł na murawę i osobiście postanowił ukarać winowajcę. Zrobiła się potworna awantura, w której uczestniczyła większość zawodników i sztabów trenerskich obu drużyn.

Ale Chorwat potrafi też zaskakiwać w inny sposób. Na początku sezonu po meczu kwalifikacyjnym do Ligi Europejskiej z FC Utrecht ciężko było czepiać się sędziów. Uznali Lechowi bramkę zdobytą ze spalonego! Dała mu remis, który niczego nie… dał, bo oznaczał odpadnięcie z rozgrywek. Co zrobił Bjelica? Wychwalał jak mógł drużynę mówiąc, że nigdy w karierze nie był tak dumny ze swoich piłkarzy. Dumny, choć nie wykorzystali szansy, by odprawić rywala prezentującego jeszcze wakacyjną formę.

Pora na wnioski. Nie uważam, by coś działo się przez przypadek. To raczej rodzaj swoistej gry. Trener walczy razem z piłkarzami, próbując własnym zachowaniem zdjąć z nich presję lub rozgrzeszyć wobec kibiców czy mediów na ile się da. Albo jedno i drugie. W każdym razie ze swej roli wywiązuje się zawsze perfekcyjnie, skoro ja też piszę teraz o nim, a nie o zawodnikach z Poznania.

Bjelica przy najbliższej okazji znów się zacznie z kimś boksować. Nawet z własnym cieniem, jeśli będzie taka potrzeba. No, chyba że szefowie Lecha wcześniej stracą do niego cierpliwość.

▬ ▬ ● ▬