Co cię nie zabije, to...

Fot. Trafnie.eu

Cały świat od środowego wieczoru duma, jak mogło stać się coś, co nie miało prawa się stać? Niektórzy w tym rozumowaniu poszli chyba ciut za daleko.

Chodzi mi oczywiście o mecz Ligi Mistrzów Barcelony z PSG zakończony wynikiem 6:1. Ponieważ w pierwszym starciu w Paryżu było 0:4, akurat taki rezultat w rewanżu dał gospodarzom awans do ćwierćfinału. Dał, choć wydawał się mało prawdopodobny, czy wręcz nieprawdopodobny.

Po spotkaniu w Paryżu napisałem zdanie trochę studzące szaleństwo związane z sukcesem PSG:

„Byłbym jednak bardzo ostrożny z formułowaniem daleko idących wniosków”.

Nie chcę jednak udawać mądrzejszego niż jestem i budować na nim teorii, że przewidziałem wynik rewanżu. Nie tylko nie przewidziałem, ale w awans Barcelony nie wierzyłem. Nie wierzyłem przed meczem, zacząłem brać pod uwagę gdy prowadziła 3:0, ale jeszcze bardziej przestałem wierzyć, gdy PSG strzeliło bramkę na 3:1. Przerachowałem szybko w głowie oba wyniki i wyszło mi, że Barcelona musi do końca strzelić trzy bramki. Pomyślałem – misja niewykonalna.

Sądząc z lektury czwartkowych tekstów pomyślałem tak nie tylko ja. Raczej większość osób interesujących się futbolem na całym świecie machała wtedy Barcelonie na pożegnanie białą chusteczką. Podejrzewam, że nawet w Katalonii była zaledwie garstka dalej wierzących w sukces ich ulubionej drużyny. A gdy go jednak odniosła, każdy próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie – jak to możliwe?

Nie sądzę, by najlepszym wyjaśnieniem było stwierdzenie, że nie da się tego logicznie objąć rozumem, bo na takie też trafiłem. Oczywiście trudno nie docenić zaangażowania piłkarzy Barcelony, którzy jak zgraja pitbulli ruszyli na rywali od pierwszej minuty. Oczywiście można ponarzekać na boiskowe oszustwa Luisa Suáreza. Zmajstrował dwa karne, których nie było. I nie przekona mnie nawet opinia tzw. sędziowskich ekspertów, że jeden karny się Barcelonie należał. Suárez jest gotów przewrócić się na boisku o własne myśli, jeśli będzie coś z tego miał. I w środę dwa razy perfekcyjnie tę zdolność zademonstrował.

Trudno mieć jednak do niego pretensje, że znów kogoś oszukał. Ten typ tak ma i już się nie zmieni. Jego wywrotki w polu karnym są zawsze integralną częścią gry, w której bierze udział. Budowanie na tej podstawie usprawiedliwienia dla sromotnej klęski byłoby śmieszne.

Warto raczej zadbać o zmianę środka ciężkości dyskusji po środowym meczu. Żeby wygrać, musi ktoś przegrać. Dla mnie wynik 6:1 to przede wszystkim niewiarygodna klęska PSG, a dopiero na tej bazie można mówić o niebywałym sukcesie Barcelony.

Dla piłkarzy z Paryża chyba największym problemem było zbyt wysokie… zwycięstwo w pierwszym meczu. Drugie nieszczęście stanowiła bramka zdobyta w Barcelonie na 1:3. Mogli zdobyć wtedy kolejną, ale nawet jak im się nie udawało, odnosiłem wrażenie, że nikt się specjalnie tym nie przejmuje. Przecież wynik na tyle korzystny, że czym się martwić?

Gospodarze grali jak o życie, a goście o dotrwanie do końca meczu. Przegrali sami ze sobą, a Barcelona tylko ich dobiła, skoro oni nie potrafili czy nie mieli ochoty dobić Barcelony. Zamiast myśleć o grze, myśleli głównie o utrzymaniu korzystnego wyniku. No to mają za swoje.

Ten mecz będzie się każdemu z przegranych śnił do końca życia. Co można powiedzieć na pocieszenie piłkarzom PSG? Patrz tytuł...

▬ ▬ ● ▬