Co jest kompromitacją?

Polska przegrała w Sankt Petersburgu ze Słowacją 1:2 w swoim inauguracyjnym meczu na Euro 2020. Nie mam zamiaru z tego powodu znęcać się nad piłkarzami.

Nie miałem też zamiaru wpisywać się w akcję pompowania narodowego optymizmu, którą zaobserwowałem w rodzimych mediach od rana w dniu meczu. Obowiązywał wariant, że oczywiście wygramy i żaden inny rezultat nie wchodzi w rachubę. Niestety raczej nikt nie potrafił przedstawić logicznych argumentów dlaczego tak właśnie miałoby być.

Przyznam, że najbardziej prawdopodobny wydawał mi się wynik remisowy. Jednak skłamałbym, gdybym stwierdził, że porażka totalnie mnie zaskoczyła. Bo niestety nie. A nie zaskoczyła z powodu z pozoru mało istotnej wypowiedzi trenera Paulo Sousy na ostatniej konferencji prasowej przed poniedziałkowym meczem. Otóż stwierdził on, że „chciałby zobaczyć drużynę, która…”, wymieniając następnie jak według niego miałaby grać. Przypomnę, że po niedawnym meczu towarzyskim z Rosją napisałem:

„Słuchając Sousy już kolejny raz odnoszę wrażenie, że on nawet mówiąc jak piłkarze zagrali, cały czas mówi jak powinni grać. Należy tylko zadać pytanie, czy oni rzeczywiście są w stanie grać tak, jak on uważa, że powinni?”

I niestety po meczu ze Słowacją mogę tylko to pytanie powtórzyć. Ale zadam jeszcze jedno – czy są w stanie grać tak, jak oczekuje od nich naród, skoro porażka została już nazwana kompromitacją? Kompromitacją to był bezrefleksyjny brak reakcji na wygadywanie głupot (Jan Tomaszewski), że mamy światowej klasy piłkarzy i brakuje nam tylko odpowiedniego trenera. Że mamy potencjał na półfinał mistrzostw Europy, itp., itd.

Przypomnę więc, że nie jechałem w tym peletonie, że ostrzegałem, by nie lekceważyć Słowacji (!) i twierdziłem, że wyjście z grupy będzie sukcesem, a nie obowiązkiem. Dalej tak twierdzę, choć po pierwszym meczu uznałbym to za niewiarygodny wręcz sukces.

Od lat uważam, że od reprezentacji Polski, czyli średniej klasy drużyny europejskiej, wymaga się więcej niż potrafi. I na potwierdzenie tych słów podam fakty z poniedziałkowego meczu. Pierwsza bramka bramka padła po akcji Roberta Maka, który sam przedryblował dwóch naszych orłów (Kamil Jóźwiak i Bartosz Bereszyński), by następnie wpakować piłkę do siatki strzałem w bliższy róg bramki.

Drugą bramkę zdobył po rzucie rożnym Milan Skriniar, choć było doskonale wiadomo, że stałe fragmenty są najsilniejszą bronią rywali. No to czego oczekiwać od drużyny, skoro nie potrafi zapobiec takim sytuacjom w meczu z teoretycznie słabszym od siebie rywalem?

Ponieważ na pół godziny przed końcem, przy wyniku 1:1, z boiska wyleciał za drugą żółtą kartkę Grzegorz Krychowiak, od razu zaczęto snuć teorię, ze gdyby nie wyleciał, to ho, ho… No to pytam, jaki wpływ na stratę drugiej bramki miała gra w osłabieniu, skoro ta padła po rzucie rożnym? Bo nawet mając jednego zawodnika mniej na boisku, przy takim rzucie można (należy!) pokryć odpowiednio rywali we własnym polu karnym.

Współczuję wszystkim, którzy kolejny raz uwierzyli w potęgę rodzimego futbolu, nie mając wcześniej z tego powodu ochoty spokojnie przeanalizować faktów, więc teraz muszą się leczyć z solidnego kaca. Niech się może spróbują chociaż zastanowić, czy porażka ze Słowacją jest rzeczywiście kompromitacją, czy kompromitacją jest ich bezrefleksyjna (po raz kolejny) wiara w bezgraniczne możliwości polskiej reprezentacji?

▬ ▬ ● ▬