Co jest niemożliwe do zniesienia?

Fot. Trafnie.eu

Moje mocno subiektywne podsumowanie tygodnia zdominowało słowo „kompromitacja”. Uważam, że użyto go nie zważając na panujące realia.

A użyto w sprawozdaniu z meczu Serie A dotyczącym porażki Milanu w Bergamo. Przegrał z Atalantą aż 0:5, co przytrafiło mu się po raz pierwszy od dwudziestu lat. Ale czy rzeczywiście można ten wynik nazwać kompromitacją? 

Z punktu widzenia czerwono-czarnej części Mediolanu z pewnością tak. Z punktu widzenia tej drugiej (kibice Interu) jeszcze bardziej, a radość z wywrotki sąsiadów jest z reguły większa, niż ze zwycięstwa swojej drużyny.

Gdy spojrzy się jednak na wszystko chłodnym okiem, wnioski powinny być już inne. Bo ja spojrzałem na tabelę Serie A, by sprawdzić miejsca w niej Milanu i Atalanty. Po siedemnastu kolejkach dzieli je dziesięć punktów. Aż dziesięć, czyli przed ostatnim meczem dzieliło siedem. Może to jeszcze nie przepaść, ale podstawa, by nawet wysokie zwycięstwo uznać za coś normalnego.

Bo oczywiste jest, że Atalanta to w tej chwili zdecydowanie lepsza drużyna od Milanu. Awansowała przecież niedawno do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Paradoksalnie mecz z Valencią zagra w lutym na stadionie San Siro, czyli obiekcie Milanu, bo jej własny stadion nie spełnia kryteriów UEFA, by można było na nim występować w prestiżowych rozgrywkach.

Z Mediolanu do Bergamo jest przysłowiowy rzut beretem. I jakieś przybłędy z przedmieść metropolii mają czelność bezwzględnie lać drużynę klubu uważanego za jeden z najsławniejszych w historii futbolu? Może dlatego porażka kibiców Milanu tak boli.

Ale zamiast nazywania jej kompromitacją, lepiej urealnić aktualne oczekiwania wobec własnej drużyny. Odbudowa dawnej potęgi klubu nie jest ani prosta, ani nie nastąpi tak szybko, jak by chcieli kibice Milanu. Trzeba się przyzwyczaić niestety do porażek, a przede wszystkim do tego, że dawną sławą meczów się obecnie wygrywać nie będzie.

Chyba już tę prawidłowość zrozumieli w czerwonej części Manchesteru. Tego samego dnia, gdy Atalanta lała Milan, Manchester United przegrał w Premier League na wyjeździe z Watfordem 0:2. Czyli przegrał z drużyną zamykającą tabelę. Nie zauważyłem jednak, by ktoś porażkę nazywał kompromitacją. Raczej kolejną bolesną w tym sezonie.

Okazało się, że niedawnym zwycięstwem w derbach Manchesteru zbyt długo pożywić się nie można. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że w tym sezonie drużyna „Czerwonych Diabłów” nie będzie mistrzem Anglii. Wątpię, by była też w następnym, choć oczywiście niczego wykluczyć się nie da. I tylko małe pocieszenie stanowi fakt, że „hałaśliwym sąsiadom” z błękitnej części miasta, jak ich złośliwie nazwał kiedyś Alex Ferguson, ciężko będzie obronić tytuł.

Wniosek z tego płynie taki, że wszystkie imperia kiedyś upadają, z piłkarskimi włącznie. Kibicom przyzwyczajonym do zdobywanych seriami tytułów i pucharów oczywiście trudno to zaakceptować. Ale lepiej spróbować się oswoić nawet z wysokimi porażkami, bo inaczej czekanie na kolejne sukcesy może okazać się niemożliwe do zniesienia. Tym bardziej, że nikt nie zagwarantuje, że kiedyś się doczekają...

▬ ▬ ● ▬