Co się właściwie stało?

Robert Lewandowski zadebiutował w La Liga. Śledząc związane z tym komentarze zacząłem się zastanawiać, czy nie wydarzył się jakiś narodowy dramat.

W pierwszej kolejce ligi hiszpańskiej w nowym sezonie i nowym klubie Lewandowski wystąpił w barwach Barcelony w meczu przeciwko Rayo Vallecano. Zakończył się bezbramkowym remisem, więc wiadomo, że bramki nie strzelił. Wynik określono jako falstart jego drużyny.

Ostrzegałem przed tygodniem, by uważać na zbytnio rozbujane oczekiwania, nie sugerować się wysokim zwycięstwem (6:0) w towarzyskim meczu z meksykańskim UNAM Pumas. To jednak apele, których współczesne media nie tolerują. Znacznie lepiej sprzedają się skrajne oczekiwania i skrajne komentarze. Może dlatego słuchając i czytając niektórych (na szczęście nie wszystkich) po debiucie najlepszego polskiego piłkarza w La Liga zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście nie wydarzył się jakiś straszny narodowy dramat?

I zadałem sobie proste pytanie – co się właściwie stało? Prosta odpowiedź powinna brzmieć – nic! Odbył się mecz, który nie zakończył się takim rezultatem jak większość przewidywała. Tylko czy przewidywała słusznie? Przypisywanie z góry trzech punktów Barcelonie było co najmniej na wyrost.

Przypomnę, że Rayo Vallecano w pierwszej części ubiegłego sezonu stało się prawdziwą rewelacją rozgrywek, postrachem ligowych faworytów. To drużyna wcale nie taka łatwa do ogrania, choć w Madrycie pozostająca w głębokim cieniu i Realu, i Atletico. A w kwietniu, podczas ostatniej wizyty na Camp Nou, ograła Barcelonę 1:0. Nie twierdzę, że byłem pewny, że i tym razem znów zdobędzie jakieś punkty, ale przynajmniej takiego scenariusza nie wykluczałem. Dlatego uznawanie go za sensację ja z kolei uznałbym za nieco przesadną.

Debiut Lewandowskiego w La Liga pozbawiony bramek nie stanowi dla mnie końca świata. To również scenariusz, który należało brać pod uwagę i z pewnością nie jest niczym nadzwyczajnym. Nie pierwszy i nie ostatni, któremu to się przytrafiło w nowych barwach, nie tylko Barcelony.

Ciekawe, że przed meczem trafiłem na tekst dowodzący, że jest „specjalistą od debiutów”. Po meczu usłyszałem w jednym z telewizyjnych programów, że wręcz przeciwnie, w debiucie w nowych barwach zdobył dotąd tylko jedną bramkę! Nawet specjalnie sprawdziłem, czy mi się coś nie pomyliło z tym „specjalistą od debiutów”, ale nie, dokładnie takie było główne przesłanie wspomnianego tekstu. Czyli punkt widzenia zależy od… kąta spojrzenia na sprawę. Gdy jeszcze pompowano balonik, lansowano związaną z tym odpowiednią tezę. Gdy uszło z niego powietrze, zaczęto przekonywać, że jest zupełnie inaczej.

Nikt jeszcze po pierwszej kolejce w nowym sezonie nie został królem strzelców, nie zdobył mistrzostwa, ani nie spadł z ligi. Można wysnuć generalny wniosek, że na tym nienormalnym świecie relacjonowanie wszystkiego co związane z piłką nożną, szczególnie na najwyższym poziomie, również normalne być nie może. Zamiast więc spokojnej oceny meczu z przesłaniem, by na te gole rasowego snajpera chwilę cierpliwie poczekać, po typowej „pompka” potem była relacja jak z prawdziwego dramatu. To teraz niestety już norma, a lepiej nie będzie...

▬ ▬ ● ▬