Czego nie da się wykluczyć?

Fot. Trafnie

Reprezentacja Polski pokonała w Warszawie Izrael 4:0 w meczu eliminacyjnym do mistrzostw Europy. Czy będzie jednym z faworytów EURO 2020?

Jeśli ktoś uważa powyższe pytanie za ironiczne, bardzo się myli. Jest raczej przeciwwagą do niedawnej totalnej krytyki drużyny, szczególnie po meczu z Macedonia Północną. Bo skoro za wyjazdowe zwycięstwo została tak strasznie skopana, to poniedziałkowe w kolejnym spotkaniu powinno zostać uznane za pierwszy krok do raju.

Nazywać katastrofą skromną wygraną z drużyną, która dawno u siebie nie przegrywała, można tylko w przypadku naprawdę wielkiego zespołu. Czyli równie wielka jest ciągle wiara w potęgę polskiego futbolu.

Okazało się, że w starciu z Izraelem w reprezentacji Jerzego Brzęczka „nie było słabych punktów”. No to chyba byłem na innym stadionie. Widziałem te same błędy kilku zawodników, co w poprzednich meczach. Te same niecelne podania, czy podania głównie w bok i do tyłu, zamiast prób kreowania akcji. Różnica polegała na tym, że było coś więcej.

Trener Izraela Andreas Herzog przyznał, że „Polska w drugiej połowie złapała rytm”, więc jego piłkarze nie potrafili już z nią skutecznie rywalizować. Ale jeszcze w pierwszej połowie całkiem dobrze im się to udawało.

Później gospodarze pozbawili ich złudzeń kilkoma kreatywnymi podaniami. To one zdecydowały o wyniku i zwycięstwie. Wystarczy przeanalizować jak padały bramki. W każdej było prostopadłe lub długie przekątne podanie. Przy pierwszej nawet dwa, jedno po drugim. To właśnie owe „coś więcej” w porównaniu choćby z poprzednim meczem.

Ale oczywiście za główny czynnik sprawczy, jak się spodziewałem, postrzegana jest zmiana taktyki. Brzęczek wreszcie poszedł po rozum do głowy i postawił na dwóch napastników. I już wiadomo skąd to zwycięstwo. Znalazłem jednak taki fragment (przegladsportowy.pl):

„Współpraca Piątka i Lewandowskiego nie układała się najlepiej. Polacy uskuteczniali schemat gry z poprzednich spotkań, czyli długie zagranie górą. Co prawda nasi napastnicy brylowali w powietrzu i wygrywali większość pojedynków, lecz niewiele było z tego pożytku. Dużo większe zagrożenie stwarzali snajperzy w polu karnym Izraela, który grał trójką w defensywie. Mimo przewagi Piątek i Lewandowski z łatwością gubili ich krycie i dochodzili do sytuacji strzeleckich. Gdy kolejne długie zagrania nie docierały do celu, kapitan kadry zaczął schodzić niżej po piłkę pomagając pomocnikom w rozegraniu, co potwierdzają statystyki podań, których miał blisko 20 do przerwy. Robiło się wtedy więcej miejsca z przodu dla Piątka. W ten sposób padła pierwsza bramka dla biało-czerwonych”.

Jeśli dobrze zrozumiałem, gra dwójką napastników stała się wtedy efektywna, gdy Lewandowski zaczął pełnić rolę nie różniącą się właściwie od ofensywnego pomocnika. Ale oczywiście każdy może sobie myśleć co chce, jego prawo. Dlatego ja zachowam własne zdanie, że o liczbie strzelonych bramek nie decyduje liczba napastników na boisku, ale stwarzane sytuacje do ich zdobycia. Czyli kreatywne podania, jak w meczu z Izraelem. Dlatego wypowiedź trenera Jerzego Brzęczka wydaje się jedyną logiczną z mojego punktu widzenia:

„Ten mecz nie wyjaśnił nam czy w kolejnych meczach będziemy grać na dwóch napastników. Naszym atutem jest to, że możemy zmieniać systemy w trakcie gry. W ten sposób możemy stwarzać więcej problemów naszemu przeciwnikowi”.

Mam tylko nadzieję, że po wysokim i efektownym zwycięstwie nad Izraelem nie zacznie się znów jazda bez trzymanki, jak po EURO 2016. Polska to nadal średniej klasy drużyna europejska i wdrapanie się na wyższy poziom jest naprawdę trudne. Jeden mecz tego nie zmieni. Tak jak nie zmieniły mistrzostwa w Rosji, na których podobno mieliśmy się bić o półfinał, by zrobić krok naprzód po ćwierćfinale we Francji.

Choć z drugiej strony czeka nas teraz długie lato, więc nie da się wykluczyć pompowania nastrojów przed kolejnymi meczami reprezentacji na początku września.

▬ ▬ ● ▬