Festiwal paradoksów

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski pokonała na wyjeździe 1:0 Macedonię Północną w Skopje. Wynik naprawdę świetny, biorąc pod uwagę co działo się na boisku.

A działo się mało ciekawie szczególnie w pierwszej połowie. Oczywiście z punktu widzenia gości. Gospodarze liczyli na zwycięstwo twierdząc, że tak silnego składu nie mieli od lat. Odnosiłem jednak wrażenie, że choć deklaracje zostały odnotowywane w rodzimych mediach, nikt za bardzo się nim nie przejmował, bo faworyt był oczywisty.

Pierwsza połowa pokazała, że Macedończycy nie ograniczyli się jedynie do słów. Trudno było dostrzec jakiekolwiek pozytywne przesłanki w grze drużyny Jerzego Brzęczka. Gospodarze zaczęli mecz z dobrym mentalnym nastawieniem, czyli przekonaniem o własnej wartości. Należało zapomnieć o różnych wyliczankach, choćby takich, że Robert Lewandowski jest więcej wart na transferowym rynku niż cała ekipa rywali.

Paradoks polegał na tym, że gdy goście nie potrafili ich pokonać, postanowili im pomóc. Tuż po przerwie najpierw Ezgjan Alioski tak wybijał piłkę z własnego pola karnego, że zaliczył asystę, a po chwili bramkarz Stole Dimitrievski tak ją łapał, że nie złapał i ta nie tyle wpadła do siatki, co się do niej wtoczyła.

Bramka doprawdy kuriozalna. Ważne, że padła, bo po kilku minutach lepszej gry Polaków, gospodarze znów przeważali. I przeważali też w ostatnich pięciu minutach, gdy grali w dziesiątkę po obejrzeniu przez obrońcę Visara Musliu czerwonej kartki. Bo goście męczyli się sami ze sobą, jak podsumował mecz Robert Lewandowski.

Kuriozalną bramkę zdobył Krzysztof Piątek w nieco ponad minutę po wejściu na boisko właściwie przy pierwszym kontakcie z piłką. Czy na tej podstawie można budować teorię o jego nadzwyczajnej skuteczności? A może gola zdobyli na spółkę Kamil Glik i Robert Lewandowski, choć paradoksalnie nie dotknęli piłki? Przed odpowiedzią na pytanie warto jeszcze raz obejrzeć bramkową akcję. 

Czy w Skopje Polacy wygrali szczęśliwie? Teoretycznie tak, biorąc pod uwagę przebieg meczu. Ale trudno bazować tylko na szczęściu w trzecim kolejnym w eliminacjach do mistrzostw Europy. Jeśli odnosi się zwycięstwa w podobnym stylu i z Austrią, i z Łotwą, warto raczej mówić o pewnej konsekwencji w działaniu.

Trzeba się z niej cieszyć, a nie znowu kwękać, bo nie jest sztuką wygrywać mając wyraźną przewagę. Sztuką jest wygrać trzeci raz z rzędu mecz, który można zremisować i nikt nie mógłby mieć pretensji o końcowy wynik. I do tego trzeci raz z rzędu nie stracić bramki! Polska jest liderem grupy z kompletem punktów po trzech spotkaniach, w tym dwóch wyjazdowych.

Czy rzeczywiście liczą się tylko punkty, a na styl przyjdzie jeszcze czas? Obawiam się, że to czekanie na coś, co może nie nastąpić. Bo niby dlaczego reprezentacja Polski miałaby nagle zacząć czarować grą? To są ciągle oczekiwania z punktu widzenia piłkarskiej potęgi, którą nie jest i wątpię, by się nią stała. Niech dociągnie w takim stylu, jaki prezentuje, do końca eliminacji, a będzie sukces.

Mój ulubiony ulubieniec Jak Tomaszewski nazwał występ w Skopje wstydem. Wstydem jest z pewnością, że ktoś taki „robi za eksperta”, nie mając większego pojęcia, co wygaduje.

A jeszcze większym wstydem były przedmeczowe wydarzenia. Bo choć Polaków mocno dopingowało (oficjalnie) około dwóch tysięcy rodzimych kibiców, już dzień wcześniej grupy chuliganów zaczęły się lać między sobą w centrum miasta. Następnego dnia znów dochodziło do rozrób między nimi, o czym miejscowe media informowały dość obszernie.

W chuligańskiej lidze „zawodnicy” z Polski zdobyli więc kolejne cenne punkty. Fama o ich wyczynach niestety kolejny raz poszła w świat. We wrześniu w najbliższym wyjazdowym meczu eliminacyjnym w małej Słowenii pewnie połowa miejscowej policji będzie się starała zapobiec demolce swojego kraju przez przyjezdnych bandytów na gościnnych występach. Przykre, że stają się coraz bardziej rozpoznawalnym symbolem polskiej piłki. Właściwie już dawno się stali...

▬ ▬ ● ▬