Czy to dobre losowanie?

Polska zagra w marcowych barażach do mistrzostw świata z Rosją na wyjeździe. A jeśli ją pokona, u siebie w finale baraży z kimś z pary Szwecja – Czechy.

Żeby zagrać drugi mecz, musiałaby po raz pierwszy pokonać Rosję na wyjeździe. A nie pokonała nigdy, tak jak nigdy też nie pokonała reprezentacji Związku Radzieckiego, z którego Rosja się wyodrębniła. Łatwego zadania więc nie ma, choć mogło być gorzej. Oczywiście w teorii, bo na razie te wszystkie rozważania to czysta teoria.

Dlatego nie będę pisał czy to dobre, czy złe losowanie. Okaże się pod koniec marca. Jedno jest tylko dla mnie oczywiste. Każdy z trzech, w tym dwóch potencjalnych, rywali jest w zasięgu Polaków. Też oczywiście w teorii. Tak jak w teorii najgorzej było trafić, zamiast Macedonii Północnej, na Włochów lub, zamiast Turcji, na Portugalię (w pozostałych dwóch parach Szkocja zagra z Ukrainą i Walia z Austrią). A zwycięzcy tych dwóch par spotkają się w bezpośrednim meczu w drugiej rundzie baraży. Czyli już wiadomo, że albo Włochy, albo Portugalia NA PEWNO NIE ZAGRAJĄ w finałach mistrzostw świata w Katarze za rok.

Po tym co nawywijał Paulo Sousa w ostatnim meczu z Węgrami, nie zauważyłem specjalnego podniecenia losowaniem par barażowych. Właściwie tylko zgrubny podział na tych, na których lepiej nie trafić (Włochy, Portugalia, ewentualnie jeszcze Szwecja), i tych (Rosja, Walia, Szkocja), z którymi rywalizacja daje jakieś nadzieje na sukces.

To wszystko złudne dywagacje, bazujące na bliżej niesprecyzowanych przesłankach. No bo weźmy taką Szkocję, która była przed losowaniem wymarzonym rywalem dla Paulo Sousy. Z pozoru wydawała się najsłabszym potencjalnym przeciwnikiem. Z pozoru. Bo, po pierwsze, w ostatnim meczu pokonała Danię, która brawurowo przeszła eliminacje, a wcześniej pokazała co potrafi podczas Euro 2020. Wiem, że w starciu ze Szkotami nie walczyła już o nic, ale nawet w takiej sytuacji nie jest tak łatwo Duńczyków pokonać. Na pewno znacznie trudniej niż ograć osłabionych Węgrów, też już nie walczących o nic.

Po drugie, zastanawiam się na czym miałby się opierać optymizm przed ewentualnym bojem ze Szkotami. Jeśli dobrze liczę, byłem na trzech meczach polskiej reprezentacji z nimi. Ani dwa w Warszawie, ani jeden w Glasgow nie zakończył się zwycięstwem! To zawsze był wyjątkowo niewygodny rywal, choć zawsze teoretycznie najwyżej europejski przeciętniak. Niestety też, dla nas, zawsze niezwykle trudny do ogrania. Dlaczego więc miałby być łatwy akurat teraz, gdy jest na fali po awansie do baraży i jeszcze będzie grał mecz u siebie? Może więc lepiej, że nie zagramy z wymarzonym rywalem Sousy?

Gdyby baraż miał się odbyć z marszu już jutro, jego drużyna musiałaby najpierw pokonać samą siebie. Nie wiem, czy po ostatnich wydarzeniach wokół meczu z Węgrami jest jeszcze drużyną, czy tylko kadrą zawodników. A drużynę, której nie ma, teoretycznie najłatwiej ograć.

Od pewnego czasu nie jest tajemnicą, że nie wszyscy zawodnicy w tej kadrze się kochają. Nie przeszkadzało to im jednak być drużyną w szatni i na boisku. Teraz już takiej pewności nie mam, choć bardzo chciałbym się mylić. Korzystne jest to, że do marca pozostało jeszcze trochę czasu. I ten czas powinien być, po listopadowych turbulencjach, sprzymierzeńcem polskiej reprezentacji. Może wszystkie kwasy, wszystkie toksyczne fluidy uda się zneutralizować? Może rozczarowujący koniec eliminacji dodatkowo zmobilizuje wszystkich reprezentantów? Zobaczymy...

Na razie przez cztery miesiące w mediach odbywać się będą mecze Rosja – Polska na ekranach komputerów. I jeszcze w tle dwa kolejne, Polska – Szwecja i Polska - Czechy. Potem i tak wszystko zweryfikuje boisko. Oby, dla drużyny Sousy, dwa boiska w dwóch meczach, tym drugim w Polsce.

▬ ▬ ● ▬