Czym można zachwycać?

Fot. Trafnie.eu

Zaczęła się jazda, nawet ostra. Oczywiście z reprezentacją Polski do lat dwudziestu jeden. Na razie zdecydowanie w górę przed ostatnim grupowym meczem.

Zanim nastąpi przyspieszenie, ewentualnie nagły zwrot, warto się chwilę nad tematem pochylić. Tematem, który zaskoczeniem nie jest, przynajmniej dla mnie. Przyznam, że spodziewałem się nawet większego szaleństwa i to już po pierwszym meczu z Belgią, a nie dopiero po drugim z Włochami.

Najbardziej rozbawiło mnie stwierdzenie, że reprezentacja Polski zachwyca”! Zastanawiam się czym. No bo chyba nie tym, na co przytomnie zwrócił uwagę Adam Buksa (za: przegladsportowy.pl):

„W końcówce [meczu z Włochami] broniliśmy się rozpaczliwie, bo rywal nas naciskał”.

Słowo „rozpaczliwie” raczej nie pasuje do czasownika „zachwycać”. A które pasuje? Nie bardzo potrafię takie znaleźć. Bądźmy poważni, kto będzie się zachwycał drużyną, która głównie stara się przeszkadzać rywalom i dowieźć do końca jednobramkową zaliczkę, jeśli uda się taką zdobyć?

Obejrzałem w piątek mecz mecz Rumunów, czyli drugiej drużyny mającej po dwóch kolejkach sześć punktów i spisującej się na turnieju rozgrywanym we Włoszech zdecydowanie powyżej oczekiwań. Wygrali 4:2 z Anglikami, a Sześcioma bramkami, jakie padły w ostatnich dziesięciu minutach, naprawdę można się było zachwycać. Dla kibica nie zaangażowanego emocjonalnie po żadnej ze stron był to fragment godny zapamiętania, mimo że można go też określić festiwalem błędów z obu stron.

Rumuni stali się problemem dla Polaków. Mają znacznie lepszy bilans bramkowy (plus pięć), a to sprawia, że jeśli nawet przegrają ostatni mecz Francją i tak będą mieli lepszy od naszych, gdyby ci przegrali minimalnie z Hiszpanią. Należy bowiem pamiętać, że trwa korespondencyjna rywalizacja o awans z drugiego miejsca w grupie. Do półfinału, oprócz zwycięzców trzech grup, awansuje tylko jedna drużyna z drugich miejsc. A rywale z dwóch pozostałych przystąpią do decydującej rywalizacji po Polakach, więc dokładnie będą wiedzieli jaki ewentualnie rezultat jest im niezbędny.

Półfinał oznacza też automatyczny awans do igrzysk olimpijskich w Tokio. Poprzedni raz polska drużyna wystąpiła na igrzyskach w 1992 roku i przywiozła medal. Kolejny awans po ponad ćwierć wieku byłby kosmicznym sukcesem. Trudno mi jednak zgodzić się ze stwierdzeniem, że „wystarczy tylko postawić kropkę nad »i«”. Tak to można było powiedzieć o Piaście i mistrzostwie Polski przed ostatnią kolejną sezonu w Ekstraklasie. Wygrywał seryjnie, a każdy rywal był z pewnością w jego zasięgu.

W przypadku mistrzostw Europy więcej zależy, choć zabrzmi to dziwnie, od Hiszpanów. Teoretycznie mają dużo lepszy potencjał od orłów Czesława Michniewicza. Do takiego Daniego Ceballosa żaden nasz grajek nawet nie zbliża się poziomem. Ale sami piłkarze to jeszcze nie drużyna. Hiszpanie grają na turnieju we Włoszech nierówno. W pierwszych minutach inauguracyjnego meczu z gospodarzami naprawdę mnie zachwycili. Zupełnie zdominowali rywali, rządzili i dzielili, pokazując że są poważnym kandydatem do tytułu.

Ale później zwiędli, dali sobie strzelić trzy bramki, będąc cieniem drużyny z początku spotkania. W drugim meczu z Belgami wymęczyli zwycięstwo w samej końcówce. I właśnie ta chimeryczność daje nadzieję na sukces, czyli wywalczenie co najmniej remisu, gwarantującego awans.

Dlatego zamiast wierzyć w głupoty, że „Polska zachwyca”, wierzę, że kolejny raz wykorzysta do maksimum swoje możliwości, że jako drużyna okaże się lepsza od teoretycznie lepszych hiszpańskich gwiazdorków i może uda jej się uzyskać korzystny wynik. A takim byłby choćby bezbramkowy remis. 

▬ ▬ ● ▬