Czym różni się porażka od przegranej?

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Niemiec wygrała z Polską we Frankfurcie 3:1. Wynik trudno uznać za niespodziankę. Klasę wciąż dzielącą obie drużyny też.

Myślałem, że będzie gorzej. Stąd właśnie moja uwaga w poprzednim tekście, że każdy wynik poniżej 0:3 należałoby uznać za sukces. Bo taka jest niestety różnica między piłkarskim potencjałem obu krajów. Jeśli ktoś naprawdę uwierzył w różne bzdury wypisywane od (zwycięstwa w Warszawie) roku na temat orłów Nawałki, po piątkowym wieczorze musi być nieźle skacowany.

Mnie ta uwaga na szczęście nie dotyczy, choć satysfakcję mam z tego żadną. Zawsze lepiej byłoby się pomylić i świętować we Frankfurcie choćby remis. A wbrew pozorom sugerowanym przez wynik nie był wcale taki niemożliwy. Przy odrobinie szczęścia naprawdę mecz mógł się zakończyć wynikiem, np. 2;2. Tylko ile tego szczęścia można mieć? W Warszawie przed rokiem było go aż nadto. Dlatego zawsze lepiej liczyć na własne umiejętności. Niemcy tak zrobili i wygrali. Najpierw trzeba te umiejętności jednak posiadać...

Miejscowi kibice przy odgrywaniu hymnów wywiesili transparent – mistrzowie Europy 2016. Nie da się takiego scenariusza wykluczyć. Mam nadzieję, że widział transparent jeden szaleniec, który nie tak dawno w telewizji wygadywał, że Polska za rok we Francji też powinna śmiało walczyć o mistrzostwo, jak Grecy w 2004 roku! Niech się teraz napije środka na uspokojenie. Pomoże dojść do siebie po „niespodziewanej” porażce, a przy okazji wrócić do piłkarskiej rzeczywistości.

Chyba ostatnio lekko stracił z nią kontakt także trener Nawałka, bo na konferencji po meczu zaczął filozofować. Stwierdził, że to nie była porażka, tylko przegrana. Czym różni się jedna od drugiej? Porażka jest wtedy, gdy nie wyciąga się wniosków. Czyli pan trener musiał po meczu takowe wyciągnąć błyskawicznie, idąc z szatni na spotkanie z dziennikarzami. Tak dosłownie zrozumiałem jego filozoficzne przesłanie.

Ja wyciągnąłem prostszy wniosek, choć może dla niektórych karkołomny. Otóż uważam, że Polacy zagrali z Niemcami lepiej niż przed rokiem. Jak to możliwe, skoro wtedy wygrali, a teraz przegrali? Możliwe, bo wtedy grali najwyżej z połową reprezentacji Lowa, przechodzącą najróżniejsze turbulencje świeżo po zdobyciu mistrzostwa świata.

Teraz to znów reprezentacja kraju, który ma gigantyczny piłkarski potencjał i jedną z najlepszych lig na świecie. A w tej lidze gra także zawodnik, który w piątek strzelił Niemcom we Frankfurcie bramkę – Robert Lewandowski. Chyba już nawet najbardziej niereformowalni przestaną się go czepiać, że zdobywa gole tylko w mało ważnych meczach.

A tak naprawdę, wynik we Frankfurcie nie miał większego... znaczenia. Największe znaczenie dla polskiej reprezentacji ma rewelacyjny kalendarz tych eliminacji. Czyli, że na początku trafili od razu na Niemców, znacznie jeszcze wtedy słabszych. I że tak wcześnie trafili na Gruzinów, więc zdążyli ich zlać dwa razy, choć w czerwcu w Warszawie nie było wcale łatwo, co mógłby sugerować wynik 4:0. Przekonali się o tym Szkoci, którzy polegli w piątek w Tbilisi. Z ich pomocą do finałów we Francji naprawdę nie jest daleko...

▬ ▬ ● ▬