Dobrze znane towarzystwo

Fot. Trafnie.eu

We wtorek rozpoczyna się faza grupowa Ligi Mistrzów. Nieco szybciej niż zazwyczaj. To chyba jedyna różnica w prestiżowych rozgrywkach w tym sezonie.

Pierwsza kolejka Ligi Mistrzów przypadała zazwyczaj na połowę września. Teraz wcześniej, oczywiście ze względu na konieczną przerwę spowodowaną finałami mistrzostw świata zaplanowanymi na końcówkę listopada i pierwszą część grudnia. Tempo będzie więc ekspresowe. To jedyna istotna zmiana w porównaniu z poprzednim sezonem. Przynajmniej ja innych nie dostrzegam.

Bo trudno oczekiwać, by w elitarnych rozgrywkach główną rolę odegrał ktoś spoza elitarnego grona. Realnych kandydatów do zdobycia najcenniejszego pucharu w klubowych rozgrywkach zbyt wielu nie ma. Na pewno Real Madryt. Barcelona raczej nie. Zbyt wiele złego działo się w ostatnich latach w tym klubie, by tak szybko wrócił na sam szczyt europejskiego futbolu. Trochę musi to jeszcze potrwać. Choć naprawdę bardzo chciałbym się mylić wiadomo z jakiego powodu. Zawsze to wielka frajda, gdy Polak zdobywa ten puchar. Gdyby udało się Barcelonie, oznaczałoby to, że po raz drugi udało się też Robertowi Lewandowskiemu, ale już w innych barwach, bo wcześniej zdobył go już przecież z Bayernem.

Drużynę z Monachium na pewno też trzeba brać pod uwagę wymieniając kandydatów do wygrania Ligi Mistrzów. Nawet bez Polaka w składzie jest ciągle groźna dla każdego, a europejskie rozgrywki stanowią dla niej jedyne prawdziwe wyzwanie. Jeśli zdoła wygrać Bundesligę, nie sądzę, by wszyscy zdążyli to zauważyć. Jedenasty tytuł mistrza Niemiec z rzędu (!) nie zostanie odebrany jako sukces, ale spełnienie obowiązku. Sukcesem będzie najwyżej zdobycie Pucharu Mistrzów.

Marzą o tym też dwa angielskie kluby, które zdominowały w ostatnich latach krajowe rozgrywki – Liverpool i Manchester City. Ten drugi otwiera krótką listę największych niespełnionych kandydatów do triumfu w Europie. Znajduje się na niej jeszcze Paris Saint-Germain. Oba w rękach arabskich szejków, oba zadowoli tylko triumf w finale. Czyli sezon jeszcze się nie zaczął, a już mamy przynajmniej jednego wielkiego potencjalnego przegranego.

Na tym kończy się lista kandydatów do zdobycia pucharu, czyli w sumie dobrze znane towarzystwo. Nie chce mi się wierzyć, by Juventus Turyn, z Wojciechem Szczęsnym i Arkadiuszem Milikiem, był wstanie to zrobić. Choć życzę mu dotarcia do finału i zmierzenia się z Barceloną. Znów zagrałoby w nim trzech Polaków, jak w 2013 roku na Wembley, kiedy też wystąpiła trójka, ale w jednej drużynie, Borussii Dortmund: Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek. Niestety przegrali z Bayernem, do którego pierwszy z nich przeniósł się rok później.

Teraz po ośmiu kolejnych latach i przenosinach do Barcelony będzie jedną z gwiazd Ligi Mistrzów. Jeśli zacznie w niej zdobywać bramki równie regularnie jak w La Liga od początku sezonu, szykuje się ciekawy korespondencyjny pojedynek, który, nie ukrywam, zaczyna mnie coraz bardziej ekscytować.

Bo przyglądam się, co wyprawia w Premier League Norweg Erling Håland. W sześciu meczach zdobył dla Manchesteru City dziesięć bramek, zaliczając w tym dwa hat-tricki!!! Wydawał mi się, jeszcze jako napastnik Borussii Dortmund, nieco klocowaty, niczym czołg. Muszę jednak przyznać, że po przenosinach z Niemiec do Anglii, czyli do chyba silniejszej ligi, na razie spisuje się świetnie. Jak Lewandowski w barwach Barcelony, a może nawet lepiej. Ich korespondencyjne pojedynki w każdej kolejce Ligi Mistrzów mogą być ozdobą rozgrywek w tym sezonie.

▬ ▬ ● ▬