Ducha nie traćcie!

W mocno subiektywnym podsumowaniu tygodnia o koszmarach, które wracają. Na szczęście jeden tylko we wspomnieniach, co niewątpliwie cieszy, nawet bardzo.

Niestety pozostałe znów dały znać o sobie, choć tylko naiwni mogli liczyć, że będzie inaczej. Trwająca jeszcze kolejka ligowa odbywa się pod hasłem koszmarnych boisk. Bezkonkurencyjne pozostaje to w Gliwicach, było zresztą już wcześniej, tak jak już wcześniej narzekano na warunki gry, gdy liga wznowiła rozgrywki po zimowej przerwie. Jednak teraz stały się wręcz głównym tematem komentarzy.

Trener Lechii Gdańsk Tomasz Kaczmarek przed meczem z Piastem powiedział otwartym tekstem, że na murawie stadionu w Gliwicach nie da się normalnie grać w piłkę. Po spotkaniu w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie występuje Warta Poznań, trener jej rywali w sobotnim meczu, Jan Urban, stwierdził, że co prawda nie ma zamiaru usprawiedliwiać porażki Górnika Zabrze warunkami w jakich przyszło im rywalizować, ale współczuje swoim zawodnikom, że musieli grać na „polu ryżowym”.

Praktycznie zawsze na początku roku jest ten sam problem i zawsze będzie. Bo od lat twierdzę, że w grudniu czy lutym nie da się normalnie grać w piłkę w tym klimacie! A jeśli ktoś jednak gra, efekty uboczne są właśnie takie, jakie są. I co roku jest to samo narzekanie po pierwszych kilku kolejkach po zimowej przerwie.

Paradoks polega na tym, że ligowym zawodnikom każe się grać bardzo wcześniej, bo przecież najlepsi w najsilniejszych ligach też wtedy grają. Tylko, że grają na (z reguły) idealnych, równiutkich boiskach, a w Ekstraklasie zawodnicy zamiast grać, koncentrują się, by w ogóle trafić w piłkę. Zamiast więc gonienia Europy, jest gonienie w piętkę.

W Krakowie musieliśmy zmierzyć się z kolejnym koszmarem przypominającym o swoim istnieniu podczas meczu Cracovii z Pogonią Szczecin. Został przerwany przez sędziego na kilka minut z powodu burd na trybunach. Trener miejscowej drużyny Jacek Zieliński podszedł pod tę, na której była największa zadyma i apelował do kibiców, by się uspokoili, bo będzie walkower.

Nie sądzę, by jego słowa zrobiły na kimkolwiek wrażenie, choć mecz został wznowiony. Dziwnie się go jednak oglądało, gdy tuż za boczną linią wzdłuż płotu oddzielającego boisko od trybun stali policjanci z ujadającymi psami, wprowadzeni tam po przerwaniu gry.

Kto zna choć trochę realia chuligańskich ligowych układów ten wie, że na linii Cracovia – Pogoń dochodzi od lat do spięć i ich starcia są zawsze meczami największego ryzyka. A bandytyzm pozostaje niestety największym problemem polskiej piłki i nie widzę szansy, by go wyplenić, co sobotnie wydarzenia w Krakowie tylko boleśnie przypomniały.

I na koniec coś optymistycznego, czyli o koszmarze, który wrócił, lecz tylko we wspomnieniach. W sobotnim meczu Premier League Brentford pokonał 2:0 Burnley. Pięć minut pzred końcem prowadzenie zdobył Ivan Toney z podania Christiana Eriksena, który zaliczył pierwszą asystę w trzecim oficjalnym meczu po powrocie na boisko po wielomiesięcznej przerwie. Aż nie mogłem uwierzyć widząc jego zagranie. Pamiętałem doskonale obrazki z finałów ubiegłorocznych mistrzostw Europy, gdy podczas meczu Duńczyków z Finami stracił przytomność i służby medyczne na murawie ratowały mu życie. Wyglądało to strasznie. Cały czas mam przed oczami tę przerażającą scenę, spodziewałem się najgorszego…

Ale na szczęście najgorszy scenariusz się nie spełnił. Eriksen dość szybko odzyskał przytomność, a po zabiegu operacyjnym jego serce odzyskało sprawne funkcjonowaniu pozwalające mu znów grać wyczynowo w piłkę. Duńczyk swoimi występami w barwach Brentford przekazuje wszystkim optymistyczne przesłanie – ducha nie traćcie!

Niech to będzie także przesłanie dla tych dzielnych ludzi za naszą wschodnią granicą. Bo tam już trzeci tydzień trwa największy koszmar jakim jest wojna. Mówię więc Ukraińcom – ducha nie traćcie. I wierzę, że odniosą równie spektakularne zwycięstwo w zmaganiach z przeciwnościami losu jak Eriksen.

▬ ▬ ● ▬