FC Barcelona Łódź?

Fot. Trafnie.eu

Gdy od wielu tygodni nikt nie gania za piłką, informacja o zwolnieniu trenera w jednym z klubów Ekstraklasy była prawdziwą sensacją ostatnich dni.
 
ŁKS Łódź rozwiązał za porozumieniem stron umowę z trenerem Kazimierzem Moskalem. Nie ukrywam, że byłem tą informacją zaskoczony. Pewnie nie tylko ja. Bo gdzie tu logika, że pracę traci ktoś w okresie, w którym nic się nie dzieje? A gdy wszyscy chcieli go zwalniać po kolejnej ligowej porażce z rzędu, prezes klubu Tomasz Salski bronił Moskala do upadłego mówiąc, że najwyżej spadnie z drużyną ligi i wróci do niej w kolejnym sezonie.
 
Równie zaskakująca mogła się wydawać nominacja nowego trenera, choć tylko z pozoru. Co prawda Wojciech Stawowy znany jest w Łodzi, bo pracował wcześniej w Widzewie, ale po raz ostatni prowadził drużynę ligową przed sześcioma laty. Później piastował funkcję dyrektora sportowego w młodzieżowej szkółce Escola Varsovia.
 
Te wszystkie z pozoru dziwne posunięcia da się łatwo wytłumaczyć obsadzając w roli scenarzysty dyrektora sportowego ŁKS, Krzysztofa Przytułę, jak uczynił jeden z łódzkich dzienników (za: expressilustrowany.pl):
 
„Sygnałem o tym, że Kazimierz Moskal jest na marginesie futbolowych wydarzeń w ŁKS i rozgrywają się one za jego plecami, była wcześniejsza decyzja o zaopatrzeniu zawodników w rowerki do trenowania. Szkoleniowiec miał o tym dowiedzieć się... ostatni. To był pierwszy krok do rozwiązania umowy”.
 
A dlaczego do tego doszło? Oto prawdopodobny powód:
 
Prezes Tomasz Salski mówił, że wiosną zespół odszedł od preferowanego w klubie futbolu na tak. Dyrektor Przytuła odcinał się od sytuacji, twierdząc, że decyzje personalne, a co za tym idzie sposób grania zespołu, to domena trenera. Tymczasem życie pokazywało, że sposób grania trzeba tworzyć pod posiadanych w drużynie zawodników i ich sportowe możliwości, a nie zmuszać ich z uporem godnym lepszej sprawy do grania tego czego nie potrafią. Stało się to jaskrawo widoczne po sprzedaniu do Lecha jedynego czującego barcelońską grę (choć wychowanka Realu) Dani Ramireza. Koszty tego sportowego uporu władz klubu są wyjątkowo wysokie. ŁKS jest czerwoną latarnią rozgrywek ekstraklasy z niewielkimi szansami na utrzymanie”.
 
Czyli trenera już nie ma, a dyrektor, który „odcinał się od sytuacji” w klubie pozostał. W Łodzi nie jest tajemnicą, że ma mocne notowania u prezesa. Tak jak mocne notowania u dyrektora ma Stawowy, którego był kiedyś asystentem w Widzewie i razem snuli ambitne plany, by podbijać piłkarski świat:
 
„Nie mogło się to udać, a widzieli to na własne oczy ci, którzy wtedy regularnie chodzili na treningi Widzewa. Duet Stawowy Przytuła z uporem godnym lepszej sprawy robił na treningach wszystko, żeby widzewiacy realizowali wywodzący się z Barcelony model gry tysiąca podań. Sęk w tym, że większość piłkarzy nie miała ku temu odpowiednich umiejętności. Przy przyjmowaniu piłka odbijała się im od nogi, więc o wymianie dokładnych podań nie mogło być mowy. Zajęcia przybierały kabaretową formę. Obserwujący śmiali się ukradkiem, choć był to śmiech przez łzy”.
 
Pora na wnioski. Chyba główny powinien być taki, że prezes ŁKS najbardziej ufa dyrektorowi sportowemu. Ten wreszcie mógł ściągnąć do klubu swojego ulubionego trenera, którego chciał ściągnąć już wcześniej. Stawowego zatrudniono po to, by drużyna chwalona w tym sezonie za styl, ale nie za wyniki, grała pięknie w piłkę. Nowy trener zapatrzony we wzorce płynące prosto z Barcelony ma to zagwarantować. Niestety Barcelona jest tylko jedna. A biorąc pod uwagę wcześniejsze doświadczenia duetu Stawowy – Przytuła w Widzewie, trochę strach pomyśleć, co może z tego wyjść. 
▬ ▬ ● ▬