Gdzie bije serce Łodzi?

Fot. Trafnie.eu

Pobyt w głównym mieście mistrzostw świata do lat dwudziestu stał się okazją do porozmawiania o miejscowych klubach. Temat okazał się naprawdę ciekawy.

Na meczu Polaków z Kolumbią na stadionie Widzewa kibice świetnie dopingujący swoich młodych rodaków w pewnym momencie przypomnieli wszystkim, gdzie odbywa się mecz. Na chwilę, zamiast wspierać rodzimą reprezentację, zaintonowali:

„Serce Łodzi bije właśnie tu”.

Byłem pierwszy raz na nowym obiekcie Widzewa, na którym rozgrywają mecze Polacy i odbędzie się też finał. Ze starym stadionem łączy go tylko lokalizacja i wspomnienia. Choćby z Włodzimierzem Smolarkiem, którego miałem okazję oglądać kiedyś szalejącego na murawie otoczonej jeszcze przez siermiężnie wyglądające trybuny.

Gdy patrzyłem na ulicę jego imienia przylegającą do nowego stadionu, trudno było uwierzyć, że odszedł tak szybko. Szkoda, że nie doczekał czasów, gdy jego dawny klub wreszcie ma obiekt z prawdziwego zdarzenia. Stadionik średniej wielkości prezentuje się świetnie, ma dobrą widoczność z każdego miejsca. I pełne trybuny na każdym meczu ligowym. Tylko w przyszłym roku zasiadający na nich kibice będą oglądali mecze nie tej ligi, o której myśleli.

Odwrotnie niż Łódzki Klub Sportowy. Właśnie wrócił do Ekstraklasy, tylko zamiast stadionu ma na razie jedną trybunę. Prezentuje się nie gorzej niż obiekt rywali, ale trzeba do niej dobudować resztą. Najważniejsze, że klub dostał właśnie licencję na przyszły sezon.

Bo stadion stanowił największy problem. Kłopoty finansowe ŁKS sprzed lat, które doprowadziły do jego degradacji z powodu braku przyznania licencji, to już tylko przykre wspomnienia. Na szczęście nie ma po nich śladu, jak po starym stadionie przy Alei Unii. Sporo się tam zmieniło pod każdym względem.

Uświadomili mi to miejscowi dziennikarze, z którymi miałem okazję porozmawiać, znający doskonale realia obu łódzkich klubów. Jeden stwierdził, że najlepsze co mogło się przytrafić ŁKS, to firma... pogrzebowa „Klepsydra”. A dokładniej jej właściciel Tomasz Salski. Potrafiący zarabiać pieniądze, ale też mądrze je wydawać. Także jako prezes klubu. Wyda tyle, ile może, więc na pewno nie zadłuży ŁKS żyjąc ponad stan.

Jednym słowem „to człowiek ogarnięty”, jak usłyszałem. Nie żaden kibol, ale taki, z którym władze miasta chcą rozmawiać i rozmawiają. Właśnie zgodziły się wyłożyć pieniądze, ponad sto milionów, na dokończenie stadionu. A Salski zapowiedział, że ma pomysł na samofinansowanie się obiektu, gdy ten tylko powstanie.

O drugim łódzkim klubie miejscowi dziennikarze aż tak dobrego zdania nie mają. Twierdzą, że po drugiej stronie miasta pieniądze spadły z nieba. Zabrakło tylko ludzi potrafiących je mądrze wydawać. Gdy kibice Widzewa zaczęli bić krajowe rekordy w zakupie karnetów, na klubowym koncie pojawiły się miliony złotych do zagospodarowania.

Z Widzewem nikt się nie mógł równać w trzeciej lidze, nazywanej drugą. Wydawało się, że nie tylko pod względem wielkości budżetu, ale też wyników na boisku. Prowadził w lidze z ponad dziesięciopunktową przewagą. Ale roztrwonił ją na finiszu i nie awansował.

Łódzki dziennik „Express Ilustrowany” napisał:

„Ponoć dyrektor sportowy, Łukasz Masłowski, zarabia 27 tysięcy złotych netto, Piotr Kosiorowski, koordynator ds. skautingu - 17 tys. zł, Jakub Kaczorowski - 17 tys. zł, a wiceprezes Tomasz Jędraszczyk - 14 tys zł. Jeśli nasze informacje nie są ścisłe, chętnie zamieścimy wyjaśnienia Widzewa. Nie zmienia to jednak faktu, że klub płaci dużo nie za sukces, a za to, że ktoś jest w Widzewie. Może czas, aby to zmienić?!”

To z pewnością nie poprawia wizerunku klubu po nieudanym sezonie. Szczególnie w mieście, które do bogatych na pewno nie należy.

Jednak prawdziwą sensację stanowiła ostatnio wiadomość o zatrzymaniu Andrzeja P., byłego prezesa i właściciela Widzewa (za: expressilustrowany.pl):

„...przez Sąd Rejonowy w Gorzowie Wlkp. w związku z prowadzonym przez Prokuraturę Okręgową w Gorzowie Wlkp. śledztwem dotyczącym wyłudzeń kredytów i pożyczek na szkodę SKOK w Wołominie. Producent znanej marki alkoholu usłyszał 45 zarzutów. Grozi mu do 15 lat więzienia”.

Andrzej P. przeszedł do historii polskiej piłki jako bohater powiedzenia:

„Nikt ci tyle nie da, ile obieca ci P.”.

Teraz chyba nieprędko coś komuś obieca...

▬ ▬ ● ▬

Galeria