Gikinews nadaje: Wciąż mnie tam uwielbiają!

Trafiłem na tekst o piłkarzu, który stał się dla mnie swoistą odtrutką w czasach koronawirusa. I od razu przypomniałem sobie o kolejnym, do niego podobnym.
 
Napastnik Łukasz Gikiewicz jest bratem bliźniakiem Rafała, bramkarza Unionu Berlin, ostatnio pozostający trochę w jego cieniu. I choć panowie od pewnego czasu nie utrzymują kontaktów (nie mam ochoty się tym zajmować), nie sprawia wrażenia zakompleksionego z jego powodu. Odnoszę wrażenie, że wręcz przeciwnie – bawi się życiem ile może, samopoczucie ma znakomite, a z twarzy nie schodzi mu uśmiech.
 
Łukasz Gikiewicz stanowi chodzące potwierdzenie mojej teorii, że sztuką dla każdego piłkarza jest trafić w odpowiednim czasie w odpowiednie miejsce. Czyli nie porywać się na wyzwania przerastające własne możliwości. I odnoszę wrażenie, że on trafia niemal zawsze gdzie trzeba.
 
W tym roku skończy trzydzieści trzy lata, więc jest już na ostatniej prostej swojej kariery. A była ona niezwykle barwna. W 2012 roku zdążył zdobyć ze Śląskiem Wrocław mistrzostwo i Superpuchar Polski zanim ruszył w świat. Występował w klubach na Cyprze, w Kazachstanie, Bułgarii, Arabii Saudyjskiej, Tajlandii, Jordanii i Rumunii. Do tego zdarzały mu się powroty do kraju, w którym grał już wcześniej. Niedawno wrócił do Jordanii i zdążył już w tym roku, zanim jeszcze zaczęło się szaleństwo z koronawirusem, zdobyć z klubem Al-Faisaly superpuchar tego kraju.
 
Czyli jednym słowem światowiec, co potwierdza jeszcze fakt, że jego żona Anja jest Chorwatką. I czerpie z życia, które jest barwne dzięki piłce, ile się da. A że da się dużo, wystarczy go posłuchać (za: przegladsportowy.pl):
 
„Arabska broda, polskie oczy, bałkańska krew. Cały ja. Człowiek, który chce się bawić, cieszyć życiem. Grałem w zakątkach, do których ludzie przylatują na wakacje i płacą za to ogromne pieniądze. Poznałem tyle kultur, że nic nie jest już w stanie mnie zaskoczyć. I tylu ludzi, że dziś wiadomości same do mnie napływają. Nazywajcie mnie Gikinews”.
 
A oto uzasadnienie sensowności zaproponowanego przydomka:
 
„Na Twitterze ktoś napisał „Czasy koronawirusa sprawiły, że na rynku dziennikarskim pojawił się poważny gracz”. Tak, to o mnie. Całkiem mi się to spodobało, choć zupełnie tego nie planowałem. Po prostu, gdy dziennikarze dzwonią, odbieram. A co ważniejsze: nie boję się mówić, co myślę. I tak się to kręci... Zabawa trwa!”
 
Teraz coś dla pobudzenia wyobraźni:
 
„W Bangkoku każdy zawodnik ma własną willę z basenem i sauną. Jeśli ktoś chciał do mnie przyjechać, podjeżdżał pod szlaban. Musiał się wylegitymować, gość na skuterze eskortował go pod same drzwi, by sprawdzić, czy na pewno go oczekuję. Pełne bezpieczeństwo. Wspominam ten czas jak wakacje. Singapur, Wietnam, Laos – zwiedziliśmy wszystkie te kraje. Na Wyspy Phi Phi mieliśmy z Bangkoku 30 minut. Rewelacyjne miejsce do życia, szczególnie z dzieckiem. Fantastyczna przyroda, niesamowite zoo”.
 
I na koniec obrazek z Jordanii, czyli z kraju, w którym teraz mieszka i po pandemii, miejmy nadzieję, wróci do grania:
 
„Jestem chyba pierwszym zawodnikiem w historii Al-Faisaly, który zdobył tytuł króla strzelców, został wybrany na najlepszego obcokrajowca, wygrał z nimi ligę, zdobył Superpuchar, grał w Lidze Mistrzów, a któremu nic nie płacili. W końcu podałem ich do FIFA, wygrałem sprawę. I co najzabawniejsze, mimo to ponownie złożyli mi ofertę! Wciąż mnie tam uwielbiają”.
 
Z pewnością nie jest piłkarzem, o którego upomni się za moment Liverpool czy choćby Paris Saint-Germain. Ale wydaje się, że na szczęście doskonale zdaje sobie z tego sprawę, więc raczej nie próbował się pchać tam, gdzie nie trzeba. Bo choć występował w klubach z nieco gorszego piłkarskiego świata, przynajmniej nazbierał mnóstwo barwnych wspomnień z gry, a nie siedzenia na ławie w tych z silniejszych lig europejskich.
 
Czytając wypowiedzi Gikiewicza przypomniał mi się były reprezentacyjny obrońca Jakub Wawrzyniak. Kiedyś przyznał, że pewien znany trener powiedział o nim, że gdyby grał tak, jak gada, to byłbym w Realu Madryt. No to o Gikiewiczu można powiedzieć, że gdyby grał, jak gada, były nawet w Realu i Barcelonie… jednocześnie.
 
Ale nie mam najmniejszego zamiaru się nad nim pastwić. Już wolę poczytać wypowiedzi mistrza autopromocji, niż trafić na niestrawne teksty w style „czas pokaże” lub „nie pora, by o tym mówić”. I choć już kiedyś o nim pisałem, warto co jakiś czas wracać do piłkarzy, którzy swym kolorytem ubarwiają szarą rzeczywistość szczególnie w dobie pandemii koronawirusa.
 
Po lekturze tekstu o Gikiewiczu nie mam żadnych wątpliwości, że jest zadowolony z tego, co dzięki kopaniu piłki udało mu się przeżyć. To nie sztuka sporo osiągnąć na miarę równie sporego talentu i wszystko przebalować. O wielu przykładach takich piłkarskich (życiowych) bankrutów już kilka razy pisałem. Sztuką jest wyciągnąć z kariery ile się da na miarę swych możliwości. I potrafić przy tym nacieszyć się życiem w  rozsądnych granicach. Gikiewiczowi chyba i jedno, i drugie się udaje.
▬ ▬ ● ▬