I tak ciągle żyje w raju

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski szykuje się do meczu towarzyskiego ze Szkocją w Glasgow. Jeszcze nie wybiegła na boisko, a jeden z jej zawodników już jest przegrany.

Przed debiutem Czesława Michniewicza w roli selekcjonera za wesoło nie jest. Przynajmniej jeśli chodzi o statystyki, bo te są wyjątkowo dołujące. W XXI wieku żaden z dziewięciu selekcjonerów w swoim debiucie nie wygrał meczu! Cztery remisy i pięć porażek. Nie wiem, czy to dodatkowo stresuje Michniewicza, czy wręcz przeciwnie, daje mu na starcie coś w rodzaju alibi.

Do tego niewygodny przeciwnik, który wyraźnie, jak to się ładnie mówi, naszym „wyjątkowo nie leży”. Pamiętam dość dobrze trzy ostatnie mecze ze Szkotami, też bez zwycięstwa. Najpierw towarzyska porażka w Warszawie, potem dwa remisy w eliminacjach do mistrzostw Europy, znów w Warszawie i w Glasgow.

Teoretycznie więc za wiele nie należy oczekiwać. Dlatego nie oczekuję, mam świadomość, że to tylko spotkanie towarzyskie i mniej się martwię o wynik, bardziej o nogi zawodników mojej reprezentacji. Bo pamiętam, że niejaki Gordon Greer próbował w 2014 roku złamać nogę Robertowi Lewandowskiemu, co mu się prawie udało. A jeszcze bardziej przerażający od tego zagrania był fakt, że trener brutala, Gordon Strachan, nie mógł się go nachwalić po zakończeniu spotkania…

Ze Szkotami udało się szybko dogadać, że część dochodu z meczu w Glasgow (10 funtów z każdego biletu) zostanie przeznaczona na pomoc dla Ukrainy. Nie bardzo chce mi się wierzyć, żeby udało się równie skutecznie dogadać, że jeśli nie gramy o punktu, nie gramy też na maksa, żeby nie zrobić sobie niepotrzebnie krzywdy. Nawet jak Lewandowski w Glasgow nie wystąpi, nie sądzę, żeby rywale odpuścili choć trochę jego kolegom, bo po prostu nigdy nikomu nie odpuszczają.

Ich twardej gry nie musi się obawiać Maciej Rybus, bo na pewno nie zagra. Nie przyleciał na zgrupowanie reprezentacji z powodu pozytywnego testu na koronawirusa. Wcześniej takie informacje mogły co najwyżej martwić, ale nie wzbudzały najmniejszych wątpliwości. Nie tym razem jednak.

Włączyłem telewizor i zauważyłem ironię w komentarzu relacjonującego nieobecność Rybusa redaktora. Że niby koronawirus, ale może nie do końca. Nie powiedział niczego konkretnego, choć wyraźnie zasugerował, że nieobecność zawodnika na zgrupowaniu wcale nie musi być taka oczywista. Tytuły pojawiające się w mediach, że ma ona „drugie dno”, skłoniła selekcjonera do zabrania głosu na konferencji prasowej (za: pzpn.pl):

„Rozmawiałem dziś z jego agentem, Mariuszem Piekarskim. Przekazał, że kolejny test Maćka również dał wynik dodatni. Mam nadzieję, że Rybus szybko wróci do zdrowia i zacznie grać na wysokim poziomie”.

Już samo sugerowanie, że nie chciał przyjechać na zgrupowanie, więc wymyślił sobie wymówkę, stawia Rybusa w jednoznacznie negatywnym świetle, jest wręcz obraźliwe. Ciągle pozostaje piłkarzem Lokomotiwu Moskwa. Nie był wśród tych, którzy zabrali się ostro za krytykowanie najazdu Rosjan na Ukrainę. Za to inni zabrali się ochoczo za krytykowanie jego, w skrajnych przypadkach odmawiając mu nawet prawa gry w reprezentacji, dopóki pozostaje piłkarzem klubu z Moskwy.

Ma z nim kontrakt do końca sezonu. Bez względu na to, co się stanie w następnym, już jest przegrany. Stanowi ofiarę tej straszliwej wojny, choć patrząc na ogrom nieszczęść w Ukrainie, należy wspomniane określenie wziąć w porządny cudzysłów.

Rybus ma żonę Rosjankę, a z nią dwóch synów. Ułożył sobie tak życie jeszcze zanim ktokolwiek mógł pomyśleć o wojnie. Dlatego teraz trudno znaleźć w jego przypadku dobre rozwiązanie. Jeśli ktoś wymaga od niego zdecydowanych deklaracji czy czynów, powinien pamiętać, że wtedy mógłby narazić na niebezpieczeństwo rodzinę. Ciągle mieszka w kraju, w którym bezwzględny dyktator jest panem ludzkich dusz. Z kolei wyjazd na stałe z Rosji to wyrwanie z korzeniami żony i synów. Gdyby jednak postanowił związać się nowym kontraktem z moskiewskim klubem, trudno sobie go wyobrazić dalej grającego w reprezentacji Polski.

Koledzy z kadry unikają jak ognia wypowiadania się na temat polskich piłkarzy występujących jeszcze w lidze rosyjskiej (oprócz Rybusa są nimi także Sebastian Szymański w Dynamie Moskwa i Rafał Augustyniak w Urale Jekaterynburg). Mówią najczęściej, że to trudny temat i nie chcą zajmować zdecydowanego stanowiska.

Bez względu na to jakie zajmie ostatecznie Rubus, wydaje się, że może wybierać najwyżej pomiędzy złym i gorszym rozwiązaniem. Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę bezmiar tragedii mieszkańców Ukrainy, i tak, nawet ze swoimi problemami, ciągle żyje w raju.

▬ ▬ ● ▬